W ostatni weekend bardzo spontanicznie poleciałam do Szwajcarii. Była to moja kolejna solo podróż. Niby tylko dwa dni, a jednak najlepsze od bardzo dawna! Czuje się jak po całym urlopie, zupełnie zresetowana.
Zaczęło się od tego iż znalazłam bilet na finał turnieju tenisowego Swiss indoors w basel. Kosztował fortunę ale bez chwili wahania go kupiłam. Problemy typu jak dostanę się do basel postanowiłam pozostawić na pózniej:-) Na planowanie całej podróży miałam całe dwa dni wiec trzeba było działać szybko.
Wkoncu kupiłam bilet na lot do Zurychu na sobotę rano.nie chcąc wstawać o 4 rano wybrałam droższy lot o 9.40 (wow chyba naprawdę dorastam;-) ) Był to lot swissu a że klasa biznes kosztowała tylko 20 euro więcej niz economy, zdecydowałam sie na business w te 1 strone:) (spowrotem różnica już wynosiła 200 euro...) a co...If you travel alone, travel in style;-)
Przez cały lot siedziałam przyklejona do okna gdyż widoki na Alpy i niebieskie niebo były nieziemskie...ta podróż juz wtedy musiała się udać:)
Po przylocie do ZRH, pojechałam do miasta i przeszłam się po starych śmieciach. Bahnhofstrasse, nad rzekę, Niederdoerfli, jezioro i sprowrotem.
Weszłam do paru sklepów ale oprócz mojej ulubionej herbaty nic nie kupiłam gdyż ceny są tam zawrotne (nie dosyć ze frank drogi to i tak jeszcze drożej niż w Wiedniu). Potem pojechałam odebrać pokój w hotelu.
Tym razem zdecydowałam sie spróbować cos zupełnie innego i zatrzymałam sie w Kameha Grand Zurich. Jest to nowy hotel, bardzo bardzo fajny, nowoczesny, ma ładne pokoje, duże łazienki...jego minus to położenie gdyż jest on przy Glattpark a to juz prawie Opfikon.
Z dworca głównego można tam dojechać tramwajem 10 lub 11 (30 minut) albo pojechać pociągiem do oerlikon i tam wsiąść w tramwaj 11 (20 minut razem).
Jak juz napisałam hotel mi się bardzo podobał, miałam bardzo wygodne łóżko (alleluja w końcu się wyspałam),dużą łazienkę z wanną i prysznicem, obsługa była bardzo miła. Resztę dnia spędziłam łażąc tu i tam, wieczorem obejrzałam mecz tenisa w tv, wzięłam kąpiel czyli pełny relaks.
W niedzielę natomiast z rana pojechałam z Zurychu do Bazylei (pociągiem, w 53 minuty, polecam kupić sparbillet na internecie, jest o 50 % tańszy ale musimy się wcześniej zdecydować o której chcemy jechać). W Basel było mega super!
Najpierw spotkałam się z przyjaciółką ze studiów na babskie pogaduchy. Oj jak mi tego brakuje!!! Poszłyśmy do kawiarni niedaleko Aeschenplatz gdzie 1 listopada siedziałyśmy, przy 20 stopniach, w krótkich rękawach na słonku, zjadłyśmy śniadanie a po czym jeszcze się poraczyłyśmy aperolem a przy tym wszystkim gadałyśmy jak za starych dobrych czasów. Oj brakuje mi moich szwajcarskich dziewczyn, świat od razu inaczej wygląda jak się ma przyjaciółkę u boku:-) Swoją drogą doszłyśmy do wniosku ze przyjaźnimy się juz od ponad 10 lat:-)
Popołudniu za to udałam się do hali St.jakob na tenisa. Otóż wyszło tak ze w finale grali Federer i Nadal. Zawsze chciałam taki pojedynek zobaczyć, i choć nie był to poziom z 2009-2010 roku kiedy to oboje byli w topformie, mecz i tak był super. Swoją drogą każdy mecz Federera w Basel (a był to mój trzeci) to bardzo specjalne przeżycie. Również ten mecz był pełen emocji, przeżywałam go razem z tysiącami Szwajcarów na hali;-) Poparcie Szwajcarów dla Federera jest niesamowite, ta duma narodowa, przeżywanie razem z nim każdego punktu i solidarność publiczność to jest coś niesamowitego. Aż sama przez chwilę byłam dumna z tego że mogłam przez pewniej czas należeć do tego społeczeństwa;-) Choć wtedy tego nie do końca doceniałam, ach jaka byłam głupiutka;-) w każdym razie obejrzałam 3 super sety które zakończyły się zwycięstwem Federera (to juz totalna wisienka na torcie). Potem się poszlajałam po mieście, po czym wzięłam pociąg do Zurychu i potem juz na lotnisko gdzie o 21.25h musiałam niestety wsiąść znowu do samolotu do Wiednia. Niby były to tylko 2 dni, nawet nie całe a jednak się totalnie zresetowałam i wydaje mi się że niedziela była najlepszym dniem do tygodni, jak nie od miesięcy, tyle pozytywnych emocji na raz!!!
Nie żebym narzekała na Wiedeń gdyż jest to przepiękne miasto ( choć Austriacy maja swoje za uszami) to strasznie mi brakuje Szwajcarii. Wydaje mi się że na studiach nie potrafiłam tego docenić, tej w sumię szwajcarskiej sielanki. Choć wtedy moja sytuacja wyjściowa też była zupełnie inna.Po pierwsze po wielu latach (w sumie 7) tez tęskniłam już za domem w Luksemburgu, poza tym nie miałam pozwolenia na pracę etc. Byłam w zupełnie innej sytuacji, a kto mógł w 2009 roku wiedzieć ze juz rok po powrocie do Luksemburga zajdą w moim życiu duże zmiany i już nic nie będzie tak jak kiedyś (znaczna przeprowadza a raczej wyprowadzka z domu w którym spędziłam najszczęśliwsze dzieciństwo, moja oaza spokoju i tak zwany Fels in der Brandung)...? Więc też nie mogę się obwiniać za to że wtedy, w 2009 roku, podjęłam taką a nie inną decyzję. Dzisiaj postąpiłabym zupełnie inaczej;-) Ostatnio przeczytałam gdzieś że gdy człowiek raz zrobi głupotę to jest to błąd, jednak jeśli dwa razy pod rząd będzie to ta sama głupota to wtedy już nie będzie to błąd lecz wybór...coś w tym jest.
Swoją drogą, ciekawe w jaki sposób podejmujemy ważne decyzje...? Dlaczego podejmujemy je takie a nie inne, a czemu na niektóre się nie możemy zdobyć...czasem łatwiej jest podjąć decyzję pod wpływem innych, tak aby nie czuć się do końca odpowiedzialnym za to jak coś pójdzie nie tak...a co jeśli w ten sposób podejmujemy większość naszych decyzji? Coraz bardziej oddalam się teraz od bloga podróżniczego, wiem, lecz też nie do końca, gdyż ostatnio zastanawiałam się co by było gdybym wiele lat temu poszła tropem moich marzeń i poszła do szkoły hotelarskiej. Choć i tu, też nie ma co biadolić co by było gdyby gdyż nie wiadomo czy bym się do niej w ogóle dostała...jedyne co mam sobie do zarzucenia to to że nie spróbowałam. Dlatego też chyba zdecydowałam się na wyjazd do Wiednia rok temu, żeby się nie zastanawiać co by było gdyby...A w końcu chyba lepiej żałować (jeśli w ogóle) że się coś zrobiło niż że się nic nie zrobiło?!?
A co do Szwajcarii...cóż, może jeszcze kiedyś będzie mi dane powrócić do Helwecji. Wkońcu nigdy nie wiadomo co komu pisane;-) Na razie, na początku grudnia zobaczę się z przyjaciółkami w Innsbrucku, a tego już teraz nie mogę się doczekać!!!
Dopiero poniedzialek rano Alle mam już wrażenie ze rzeczywistość już mnie dorwała :-(