W Singapurze, mimo pozorom jest sporo do zwiedzenia. Trzeba zobaczyć Chinatown, którego nie da się porównać do żadnego innego Chinatown, gdyż jest, ciche, schludne i ładne, nie to samo co naprzykład Chinatown w Kuala Lumpur. Trzeba zobaczyć oczywiście Merliona, Marinę, hotel Raffles, przejść promenadą nad rzeką, dojść do Bay Sands, zobaczyć dzielnicę finansową, pojechać do little India, odwiedzić ogrody botaniczne razem z ogrodem orchidei, poprzeciskać sie przez zatłoczoną Orchard Road, dojść do restauracji na Clark Quay, zobaczyć kolonialne budynki, rząd, katedrę, odwiedzić parę światyni, iść zjeść do food courtu Lau Pa Sat, jeśli jest jeszcze czas podjechać na turystyczną wysepkę Sentosa lub/i na małą wysepkę Palau Ubin…takie małe miejsce a tyle do robienia i zobaczenia!
Jeśli się odwiedza Sinagpur pod koniec sierpnia lub we wrześniu, zdjęcia będą często oszpecone wielkimi metalowymi kratami wzdłuż ulic. To z powodu przgotowaǹ do wyścigów Formuły 1 które mają miejsce we wrześniu na ulicach Singapuru. Swoją drogą słyszałam że te wyścigi ulicami Sinagpuru wyglądają imponująco!
A propos hotelu, tym razem zatrzymałam się wyjątkowo w hotelu Fullerton. Jest to bardzo tradycyjny hotel, w budynku po starej poczcie, wygląda wręcz komicznie jako jedyny niski, tradycyjny budynek wśród drapaczy chmur. Hotel jest bardzo ładny, miałam pokój z widokiem na rzekę więc było super. Był basen panoramiczny, pyszne śniadanie i przemiła obsługa. Bardzo opłaca się go zobaczyć jeśli się trafi na promocję na jaką ja trafiłam czyli jedna noc płatna a druga za darmo i to ze śniadaniem. Inaczej pokoje tam są baaaardzo drogie a śniadanie na jedną osobę kosztuje prawie 30 euro, no a to już lekka przesada.
Jedzenie w Sinaguprze jest dziwnym tematem. Nad rzeką jest mnóstwo turystycznych knajpek które jednak chyba nie są godne polecenia. Wydaje mi się że serwują tam dość kiepskie jedzenie po wysokich cenach. Stołowć się można w food courtach które są w każdym centrum handlowym a jest ich mnóstwo. Tam też je masę ludzi! Można też iść do Lau Pa Sat. Jest to taki trochę azjatycki food court, w ładnej otwartej hali jest mnóstwo straganów z jedzeniem chiǹskim, tajskim, wietnamskim etc. Jest to miejsce zwykłe, proste, gdzie się je plastykowymi sztućcami bądź pałeczkami na plastkowych talerzach. Ale wydaję mi się godne polecenia gdyż jedzenie jest dobre, autentyczne i niedrogie. Co do restauracji singapurskich mam mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo popularne są bufety w hotelowych restauracjach. Płaci się na przykład 60 dolarów za bufet (bez napoji) i je się ile dusza, a raczej żolądek zapragie (choć z reguły dużo więcej niż żoładek zapragnie!). Z drugiej strony są normalne restauracje. Z tym że w Singapurze się je chyba dość wcześnie gdyż zrobiałam doświadczenie zamawiania i zjedzenia sushi w dość drogiej knajpce w niecałe chyba 20 minut gdyż była 21.20 i już zamykali lokal…dziwnie się je jak wszyscy kelnerzy stoją dookoła, patrzą się, myją stoły lub i nawet gaszą swiatło!!! Przynajmniej Sushi było dobre… Polecam jeszcze zjedzenie pysznych pierożków ryżowych na parze z przeróżnym nadzieniem (krewetki, mięso, warzywa), takich białych dumplings. Co prawda można je dostać jako przystawkę u naszego europejskiego chinczyka ale tamte są o niebo lepsze!
Klimat w Singapurze wydawał mi się najcięższy do zniesienia, było bardzo bardzo parno, wilgotno i ciepło. Kuala Lumpur i Bangkok to był pikuś. Choć może to było spowodowane tym że w Sinagpurze nie byłam zatruta spalinami tak jak w Bangkoku i KL, tam może dlatego wydawało się to być poprostu obojętne gdyż człowiek i jak był znieczulony przez ten smród…ciekawe o ile dni krócej moje płuca będą żyć przez te parę dni w takim niesamowitym smogu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz