Do Hobart przyleciałam z
Sydney. Lot trwał może z pόłtorej godziny, rόwnież i tym razem leciałam Virgin
Australia. Lot spokojny, a lądowanie na Tasmanii spektakularne! Trzeba
koniecznie zadbać o miejsce przy oknie gdyż widoki są nieziemskie!
Lotnisko w Hobart jest małe i położone
z 15 km od miasta. Z lotniska do miasta można pojechać specjalnym autobusem
ktόry jeździ po każdym przylocie samolotόw i kosztuje też chyba z 11 euro za
osobę w jedną stronę. Autobus jedzie może z pόł godziny i rozwozi gości po
hotelach w Hobart. Aby kupić bilet trzeba mieć gotόwkę, nie możnya płacic kartą
kredytową. Lecz jeśli coś mogę zasugerować to żeby wziąć samochoόd od razu na
lotnisku. Ja samochόd wziełam dopiero drugiego dnia co może było błędem gdyż
Hobart jest dość małe i już pierwszego dnia możemy wyruszyć na zwiedzanie
okolicy.
Zatrzymałam się w hotelu
Collins na Collins Street. Hotel jest bardzo w porządku, ma nowe pokoje, nowe
łazienki i miłą obsługę. Do tanich nie należy ale Tasmania w ogόle jest dość
droga. Z kolei nie ma tam zwyczajnych siecόwek,
są prawie tylko lokalne hotele.
Ponieważ była niedziela, pani
z hotelu poleciła mi odwiedzić niewielki market w mieście gdzie były
sprzedawane lokalne produkty. Pani rόwnież poleciła sushi od pana ktόry je
robił na miejscu. I okazało się to być jedne z najlepszych sushi w moim życiu!
Nie żartuję! Kolejka do tego pana była gigantyczna ale totalnie się opłacało
czekać! Po sushi poszłam krok dalej i kupiłam domowe wypieki na deser u pewnej
pani, i co? Bomba! Potem kupiłam 6 czerwonych jabłek, i przysięgam, były to
najlepsze jabłka jakie kiedykolwiek jadłam…soczyste, trawde, słodkie,
naturalne…ahhh! Best lunch EVER!
Na markecie spotkałam grupę
Polakόw, młodych ludzi ktόrzy przylecieli
tego samego dnia co ja, byli baaardzo profesjonalnie ubrani, jak by planowali
wycieszkę w dżunglę, podczas gdy ja w shortach i Tshircie wyglądałam jak
niemiecki turysta ;-) (choć powiedzieli że wyglądamy jak Australijczycy,
opaleni i w ogόle…). Jednak nasze drogi sie rozszły zanim się jeszcze zdążyły
zejść gdyż grupa ta nie znalazła nic do jedzenia dla siebie na markecie
(Duuuuuży błąd!!!).
Po lunchu ruszyłam na
zwiedzanie miasta. Cόż Hobart jest małe, wszędzie można dojść na nogach (gdybym
tylko nie miała tyle odciskόw…), jest to małe, uniwersyteckie miasto. Trzeba
się przejść głόwną ulicą zakupową, połazić po uliczkach dookoła, iść do portu,
iść na Salamanca Square gdzie są bary, restauracje i sklepiki (w soboty podobno
jest tam świetny market ale niestety się na niego już nie załapałam…). Trzeba
poprostu połazić po mieście i pochodzić gdzie nas nogi zaniosą. Pierwszego dnia
kolację jadłam w porcie, w T-42. Wyglądało to na dość popularne miejsce wśrόd
lokalsόw, ja jadłam tam risotto ale łosoś też był dobry. Było to pierwsze dobre
jedzenie w Australii ;-) Za to w następnych dniach doszło już do kompletnej
eksplozji smakόw! Śniadanie na przykład jadłam w Smolt na Salamanca square.
Pycha! Następne kolacje jadłam za to w Rockwall, w knajpce na końcu Salamanca
Square. I tam naprawdę, bez żartόw jadłam najlepsze jedzenie ever! Jednego dnia
jadłam Pie z jagnięciny i ziemniakόw, a na przystawkę zupę rybną, a drugiego
dnia steka wagyu. Pozatym był szelenie dobry krem z krewetek i pyszne desery
(chocolat fondant…). Pyszna była też kaczka i kotleciki z jagnięciny. Wszystko
było tak dobrze doprawione, usmażone, zrobione…normalnie eksplozja smakόw! Do
tego bardzo miła obsługa i dobre towarzystwo. Gbybym tylko mogła tam jeść
codziennie! Ale muszę przyznać iż nie wpadłam na te miejsca tak zupełnie sama.
Za moich holernerskich czasόw gdy pracowałam w Międzynarodowym sądzie karnym
poznałam dziewczynę z Tasmanii ktόra mi te miejsca poleciła, za co chyba jej
będę zawsze wdzięczna. Lecz jeśli zawitacie do Hobart, koniecznie trzeba iść do
Rockwall.
Następnego dnia pożyczyłam
samochόd i pojeździłam po okolicy, najpierw pojechałam do Muzeum Sztuki
nowoczesnej (Mona – Museum of old and new art). Jest to muzeum poza miastem,
położone w zatoce z ktόrej
są szalone widoki. Zbudował je w 2011 roku jakiś milioner australijski, ktόry
rόwnież obok ma winnice, restaurację, bar etc. Normalne szaleństwo! Sama sztuka
mi nie przypadła do gustu zbytnio, ale o gustach się nie dyskutuje…
Potem pojechałam na 7-mile
beach, szalenie długą plażę poza miastem po ktόrej się też trochę schodziłam.
Nie muszę dodawać że widoki były szalone!
Trzeciego dnia z kolei
pojechałam na zachόd od Hobart. Pojechałam odwiedzić mamę i siostrę mojej
znajomej z sądu. W ten sposόb spędziłam cudowny poranek, z otwartymi I
przemiłymi ludźmi ktόrzy przyjeli mnie bardzo serdecznie do swojego domu.
Potem pojechałam dalej na
zachόd, tym razem do Cygnet, malutkiego miasteczka, gdzie poszłam na lunch i
kupiłam litr mleka ;-) I znowu tu ludzie byli przemili.
Krajobrazy po drodze były tak
piękne że niewiadomo było na co patrzyć…istne szaleństwo.
Wydaje mi się że na Tasmanii
żyje się inaczej, trochę wolniej (napewno się wolniej jeździ…) i bardziej
świadomo. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego że rόwnież na Tasmanii ludzie
mają takie same problem jak gdziekolwiek indziej na ziemi, ale jest to miejsce
ktόre mnie baaaardzo urzekło i w ktόrym się zakochałam od pierwszego wejrzenia.
Wydaje mi się że tam czas się zatrzymał ale to w tym najlepszym tego słowa
znaczeniu.
Do Hobart przyjechałam i
poprostu sie poczułam u siebe, w dobrym miejscu i bezpiecznie…chyba nigdy mi
się to przedtem jeszcze nie zdażyło. Zawsze mam hopla na punkcie
bezpieczeństwa, mam swoje lęki i strachy. A w Hobart sie poczułam poprostu
jakbym była w dobrym miejscu o dobrej porze… I strasznie strasznie nie chciałam
wyjeżdżać z tamtąd. Do dzisiaj sobie myślę co ja bym mogła wykonywać za pracę
na tej Tasmanii żeby się tam jakoś utrzymać.
Nie miałam dużo czasu żeby
poznać też inne zakątki Tasmanii ktόre podobno są jeszcze piękniejsze (Wineglas
Bay, Bruns Island) ale napewno tam jeszcze wrόcę gdyż ostatnie słowo nie
zostało jeszcze powiedziane. Bardzo bym na przkład kiedyś chciała pokazać to
miejsce moim rodzicom. Może uda mi się w przyszłym roku znowu jakieś tanie
bilety upolować i tam już niebawem wrόcę?