Zeszły weekend spędziłam w Paryżu. Były to tylko 2 dni ponieważ wyleciałam w sobotę z samego rana z Wiednia a wróciłam w niedzielę późnym wieczorem. Poleciałam liniami Niki gdyż Austrian był sporo droższy a Air France z zalożenia nie latam…Swoją drogą czuję że był to też mój ostatni raz na lotnisku Charles de Gaulle, tak źle rozplanowanego i okropnego lotniska jeszcze nigdy nie widziałam, pomijam już drogę na lotnisko i stację Gare du Nord…chyba już wolę TGV z Gare de l’Est… (a przy okazji zastanawiam się czy życie w Luksemburgu, w Szwajcarji czy w Wiedniu aż tak markuje na całe życie ???).
Niki w sumie nie jest taka zła, jedyny szkopól to brak miejsca na nogi…wydawało mi się być ciaśniej niż w Ryanairze. Zawsze będę powtarzać iż nie ma to jak Swiss i Lufthansa.
Pogoda w Paryżu przez te dwa dni była przepiękna, słonce świeciło od rana do wieczora i było ciepło (16-18 stopni !). W sobotę przeszłam znaną mi już trasą shoppingową, przez calę pola Elizejskie, trochę na prawo avenue Montaigne, potem na lewo Faubourg Saint Honoré i potem do Galerie Lafayette gdzie sobie kupiłam buty. Dzień był bardzo miły, słoneczny, ludzi na ulicach dużo…
Jednak na ulicach
widać też było bardzo dokładnie obecność armii francuskiej. Co paręnaście minut
natykałam się na 3-4 żołnierzy z karabinami, a to na ulicy, a to w metrze, a to
w la Défense…Powiem szczerze iż rozumiem obawy francuzów po tym co się stało w
styczniu, ale nie wiem czemu ta armia ma
służyć, czy ma mieć efekt odstraszający dla tych którzy planują coś niecnego
czy też na przykład efekt uspakający na społeczeństwo…mnie ci żołnierze z
karabinami nie uspokoili, wręcz przeciwnie, ich obeność i generalnie obecność
broni palnej mnie nie uspokaja lecz powoduje uczucie iż coś jest bardzo nie tak…
Tak a propos metra,
jeśli kupujemy karnet 10 biletowy na metro i nie wykorzystamy wszystkich biletów
a przy następnej wizycie te bilety nie chcą działać przy przechodzeniu przez
bramki, nie wyrzucajmy ich lecz idźmy do okienka żeby sprawdzono czy nie są one
rozmagnetyzowane. Ja w ten sposób wyrzuciłam już duuuużo biletów bo wydawało mi
się że są one już niedobre podczas gdy wystarczy je poprostu wymienić na nowe w
okienku (to tak ze strony czysto praktycznych porad…).
Byłam również na
kawie w słynnej Café de la Paix. Kawiarnia jest bardzo ładna lecz ceny mają
naprawdę z kosmosu. Cola kosztuje 8 euro, herbata 8 euro, kawa 6 euro, creme
brulée 16 euro…gdyby nie to iż jest to naprawdę ładne miejsce to bym ztamtąd
uciekła…Choć muszę przyznać że jedzenie na stoliku obok wyglądało dość zacnie :-)
Kolację z kolei
zjadłam w nowej marokańskiej knajpce bliżej hotelu (zatrzymałam się w Sofitelu
la Défense), w Maison Charlie na przeciwko Palais de Congrès. Otóż wnętrze tej
knajpki jest bardzo ładne, jest to dość duża restauracja. Lecz jedzenie…cóż…Mensouria
to jest to… jedzenie było bez smaku a na koniec bolał mnie po nim brzuch. Nigdy
więcej ! Już chyba nigdy nie zdradzę Mensourii, a to wszystko wynikło z
niechęci jechania metrem przez całe miasto na kolację…jednym zdaniem lenistwo
nie popłaca…
W niedzielę z kolei
bylam pierwszy raz w lasku bulońskim. Tam też jest nowo otworzona fundacja
Louis Vuitton. Jest to dość futurystyczny budynek który najpierw przypominal mi
statek, potem orchideę a potem operę w Sydney…Nie weszłam do środka (w środku
jest sztuka nowoczesna) gdyż była gigantyczna kolejka, ale następnym razem
zamierzam kupic bilety na internecie i odwiedzieć tę atrakcję gdyż wydaję mi
się że warto to zrobić.
Tym razem też po
raz pierwszy udało mi się dojść do łuku w La Défense. Tyle razy się już
zatrzymywałam w hotelu obok, a jakoś nigdy tam nie podeszłam. Z daleka łuk
wygląda dość niepozornie lecz z bliska jest wielki i dość imponujący, a w
środku są chyba nawet biura ! Dokoła jest pełno biurowców i galerie
handlowe. Polecam !
Następny weekend
spędzę w Warszawie a za 2 tygodnie udam się do Brukseli, a na to się już bardzo
cieszę !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz