piątek, 29 maja 2015

Oh Canada...!

Znowu zbyt długo nie pisałam, ale przez ostatnie tygodnie byłam dosyć zajęta.

Otóż już grubo ponad tydzień temu wróciłam z Kanady. Kanada tym razem okazała się dość łaskawa jeśli chodzi o zmianę czasu, co prawda pierwszego dnia obudziałam się dość wcześnie ale pozatym nie miałam większych problemów ze zmianą czasu.

Zacznijmy jednak od początku. Parę dni przed wylotem do Kanady Swiss przysłał mi email z wiadomością że mogę dać ofertę na upgrade do busisness klasy. Myśląc iż nic nie tracę dając najniższą z możliwych ofert, zdecydowałam się zapronowoać swissowi 380 franków za upgrade do business. Moje zdziwienie było dość duże gdy na 5 dni przed odlotem otrzymałam znów maila od Swissu z akceptacją mojej oferty i przebukowaniem mnie do business klasy za 380 franków ! W sumie nawet bardzo się ucieszyłam bo wkońcu nie codziennie mogę lecieć business klasą. Ok musialam za to dopłacić ale w sumie było warto. Moje zdziwienie było jeszcz większe gdy to samo się zdarzyło w drodze powrotej ! W sumie więc za dopłatą 760 franków leciałam w obydwie strony w dość luksusowych warunkach. Co prawda jak przyszedł wyciąg z karty kredytowej zastanawiłam się przez chwilę czy było warto, no ale przyznam że definitywnie było. Doszłam do wniosku że więcej miejsca i wygodniejsze siedzenie na 8 godzinnym locie są dość dużo warte. 

W Kanadzie w sumie spędziłam parę dni (za mało aby sie przyznawać!). Po przylocie do Montrealu, spędziłam tam też pierwszą noc. Spałam w hotelu Queen Elizabeth ale od razu powiem iż jest on nie warty ceny której za niego chcą. Hotel jest ładny, ale pokoje są małe, obsługa z nóg nie zwala, salonik executive też taki dość przeciętny…Myślę że lepiej iść do jednego z małych i tańszych hotelów boutique które są na przykład w vieux port. Nie próżnując poszłam od razu pierwszego wieczoru na spacer do vieux port i na małą kolację.

Następnego dnia od rana połaziłam po mieście, byłam na campusie uniwersystetu McGill, doszłam aż do polskiego konsulatu :-) a tamtąd zeszłam w dół, i ulicą zakupową Saint Catherine wróciłam do hotelu. Trochę miałam wrażenie że ludzie nie wiedzieli w jakim języku do mnie mówić, wydaję mi się iż konfudował ich mój nie-kadandyjski francuski a z drugiej strony dość nie-amerykański angielski (ile razy już słyszałam że mam australijski akcent…). W sumie śmiesznie :-) Ponieważ była dość ładna pogoda zjadłam lunch na tarasie na dachu hotelu Nelligan, bardzo polecam, dość dobre przekąski, ładny widok na miasto i miła obsługa.

Popołudniu tego dnia pojechałam pociągiem do Ottawy. Ponieważ miałam dość dużą walizkę musiałam wykupić bilet w 1 klasie pociągu gdyż w Kanadzie w pociągu też mierzą i ważą bagaż, tak jak u nas w samolotach. Do 2 klasy można wziąc tylko do 18 kilo. A do 1 można wziąc chyba 2 razy po 23 kilo…Tak więc zobaczyłam 1 klasę kanadyjskich pociągów. To też było nie lada przeżycie gdyż w tym pociągu normalnie serwują ciepłe jedzenie, picie, alkohole i to wszystko jest w cenie biletu. Jedzenie nie było jakieś najlepsze ale mogło być. Zaskoczyło mnie jak Kanadyjczycy dookoła mnie wszystko zajadali i przedewszystkim jakie ilość alkoholu wypijali przez 2 godziny w pociągu (a wybór był duży, gin, wino, piwo, rum i nie wiem co tam jeszcze wszystko było…).


W Ottawie stacja kolejowa jest troszkę poza miastem. Najwygodniej wziąć taksówkę aby dostać się do hotelu. W Ottawie zatrzymałam się w Château Laurier (wiem wiem był to dość luksusowy wyjazd…). Ten hotel bardzo mi się podobał i przypominał mi Château Frontenac w Quebecu. Hotel był super. Miałam świetny pokój, salonik był dużo lepszy, obsługa była bardzo miła…Wszystko się zgadzało w tym hotelu.

Ottawa jest miastem dość dziwnym które jednak mi się bardzo podobało. Z jednej strony są biura urzędników, parlament, sąd najwyższy, z drugiej strony rzeki jest hotel a za hotelem « centrum » miasta, gdzie są sklepy, market i mnóstwo restauracji. Wszystkie restauracje są jednak bardzo amerykańskie. To znaczy oczywiście jest włoska knajpka, meksykańska, sushi, amerykańska, francuska etc. To wszystko jest jednak w bardzo amerykańskim stylu i pysznego jedzenia tam nie zjemy. Ale faktor fun definitywnie jest.

W Ottawie można zwiedzieć parlament. Trzeba do tego zapopatrzeć się w bilety. Są one darmowe, trzeba je odebrać na konkretną godzinę w visitor Center na przeciwko parlamentu. Tury organizowane są po angielsku i po francusku. Ja nie przepadam za zorganizowanymi wycieczkami ale parlament warto zobaczyć. Równie za darmo można zwiedzieć sąd najwyższy. Jets to bardzo ciekawe poniważ nawet rozprawy są dostępne dla publiczność więc byłam częściowo na rozprawie najwyższego sądu w Kanadzie :-)

Warto też się przejść nad rzeką i pójść do jednego z Muzeum ale na to niestety już mi brakło czasu a szkoda mogłabym zostać jeszcze jedną noc w Ottawie.


Z Ottawy wróciłam ponownie na półtora dnia do Montrealu. Tam zobaczyłam stadion, poszwędałam się po sklepach, pojechałam troszkę na północ miasta. Zjadłam kolację u Cafe Stash (gołąbki lecz niestety były za ciężkie dla mnie ale za to pierogi były hitem !) a na drugi dzień miałam iść do the Keg lecz wkońcu po długich przebojach wylądowałam w steakhouse vieux port i może nawet tak się lepiej stało. Wieczór zaliczam do bardzo udanych. Pozatym muszę ostrzec iż nie wszystkie, a tak szczerze mówiąc, bardzo mało restauracji w vieux port działa według systemu « bring your own bottle » tak aby można na przykład przyjść z własnym winem i zapłacić tylko korkowe. Wydawało mi się że więcej restauracji działa w ten sposób.

Byłam za to w bardzo fajnej kawiarni, Cafe des Chats. Jest to kawiarnia w której królują koty, śpią sobie, oczekują głaskania i czułości a jednocześnie spokoju. Dają tam dobrą domową mrożoną herbatę i dość dobre ciastka. Polecam !



Dwie ostatnie noce w Montrealu spałam w Sofitelu. Hotel mogę absolutnie polecić. Dostałam pokój na najwyższym piętrze z super widokiem, super miła obsługa, duża łazienka, dobre śniadanie i nie aż tak wygórowane ceny. Do tego dość fajny bar na dole z dobrymi drinkami. Bardzo polecam.


Niestety dość szybko nadeszła pora powrotu i mojej podróżniczej odysei gdzyż leciałam Montreal – Zurych – Bruksela – Wiedeń…do tego musiałam 6 godzin czekać w Brukseli. Po przylocie do Wiednia byłam tak zmęczona iż nie zważając na różnicę czasu, walnełam się do łóżka i spałam przez 12 godzin !