poniedziałek, 19 listopada 2012

Klimaty francusko-języczne

Nie pisałam przez ostatnie kilka dni gdyż byłam trochę bardziej zajęta niż zazwyczaj. Wbrew wszystkim moim przekonaniom postanowiłam się zanurzyć w klimaty fancusko-języczne. Zacznijmy więc od krótkiej ale jakiej miłej wizyty w Lyon.

Otóż przez ostatnie 20 lat x razy przejeżdżałam przez Lyon lub wokół Lyonu obwodnicą. Nigdy się jednak tam nie zatrzymałam gdyż to miasto kojarzyło mi się z gigantycznymi korkami i szaro-burym klimatem. Otóż okazało się być zupełnie inaczej.

Dojechałam do Lyon dość szybko gdyż jechałam płatną autostradą. Za odcinek z Nancy do Lyonu (z Luksemburga do Nancy prowadzi niepłatna autostrada na której jest ograniczenie do 90 lub 110kmh więc można oszaleć i zasnąć…) zapłaciłam 30 euro co uważam za dużą przesadę. Owszem droga była pusta, nie było korka i się dobrze jechało ale zważając na to że w Szwajcarji płacimy 35 euro za używanie autostrad przez cały rok, 30 euro za 300km to jednak bardzo dużo (i to samo w drodze powrotnej oczywiście, niech żyje Francja…). Do Lyon można się też dostać samolotem na lotnisko Lyon Saint Exupéry (tak dla miłośników Małego Księcia). Lotnisko jest położone 25km od centrum, a z tamtąd możemy pojechać do centrum pociągiem, autobusem lub samochodem.

Lyon okazał się być miastem ładnym, schludnym, ciekawym, z centrum położonym na półwyspie gdyż miasto jest przecięte przez rzeki. Mieszkałam w hotelu Mercure Saxe Lafayette. Hotel spełnial swoją funkcję gdyż był czysty, schludny, blisko centrum i miał parking. Mała rada, parking jest zorganizowany jako valet parking, czyli oddaje się kluczki wraz z samochodem i dalej parkuje już pan z hotelu. Ja nie za bardzo chciałam oddać mój samochodzik w cudze ręce więc pojechałam sama i pan hotelowy mi tylko mówił gdzie mam jechać. Był to duży błąd gdyż parking okazał się być koszmarny! Był tak wąski i stromy że nie miałam pojęcia że coś takiego może w ogóle istnieć. Gbyby nie automatyczna skrzynia biegów to bym chyba się poddała i uciekła z płaczem! Więc niezależnie od tego jak bardzo się kocha swój samochód, grzecznie trzeba oddać kluczki (choć mam otarcie na zderzaku którego w piątek jeszcze tam nie było na 100%...)

Centrum Lyon znajduje się na półwyspie, pomiędzy dwoma rzekami (Rodan i Saona). Po ścisłym centrum najprościej jest poruszać się pieszo gdyż wtedy możemy odkryć małe uliczki, sklepiki i kawiarnie. W Lyon jest do zobaczenia dużo ładnych kościołów, z których najbardziej mi się podobała bazylika Najświętszej Maryji Panny. Bazylika jest położona na wzgórzu ponad miastem. Oprócz bazyliki więc można i podziwiać śliczny widok na całe miasto. Niedaleko bazyliki znajdują się rzymkie ruiny które są również warte odwiedzenia a ciut dalej główny cmentarz miasta. Trzeba również zobaczyć stare miasto z którego odjeżdża kolejka na wzgórze z bazyliką. Są tam małe, wąskie i urocze uliczki na których tylko roi się od turystów, turystycznych sklepów i knajp z kuchnią otwartą przez cały dzieǹ (a rzadko która szanująca się restauracja ma kuchnię otwartą cały dzieǹ, a już napewno nie w Lyon który to przecież uchodzi za kulinarną stolicę Francji, a niektórzy twierdzą że i świata). Dobrze połazić też po głównych ulicach ze sklepami a jest ich dość sporo, zobaczyć ratusz, budynek opery, przejść się na spacer wzdłuż rzeki, przejść któryś z licznych mostów, odwiedzić plac Bellecourt lub wstąpić do jakiejś kafejki na kawę i poprostu spędzić dzieǹ à la francaise. W Lyon jest podobno dużo muzeum, ale niestety nie miałam wystarczająco czasu by je odwiedzić. Jeśli mamy wystraczająco czasu możemy również odwiedzić park de la tete d’or lub zobaczyć siedzibę Interpolu znajdującą się własnie w Lyon.

W niedziele warto odwiedzić dzielnicę Croix Rousse czyli tak zwany quartier populaire. W niedzielę od rana jest tam targ na którym można kupić owoce, warzywa. mięso, ciasta, wina i wszystko inne czego tylko zapragnie żołądek. Wokół jest również dużo brasserie, knajpek i innych lokali które wypełnione były ludźmi po ostatni stolik (sprzyjała temu ładna i dość ciepła jesienna pogoda). Ja byłam w takiej knajpce co sprzedaje mule i inne owoce morza (gigantyczna kolejka po ostrygii i krewetki). Wszystkie te knajpki były wypełnione ludnością okoliczną a nie turystami więc musieli tam dawać naprawdę dobre jedzenie.

Jak już wspomniałam Lyon uchodzi za kulinarną stolicę Francji. Otóż aby się o tym przekonać zarezerwowałam stolik w restauracji Ponts et Passerelles polecanej przez przewodnik Michelin BiB Les bonnes tables à moins de 35 euros. Jest to przewodnik Michelina ale nie po restauracjach z gwiazdkami lecz takimi które oferują dobre jedzenie za przystępną cenę a mianowicie menu za mniej niż 35 euro za osobę. Miejsce okazało się być bardzo miłe, z przemiłym panem właścicielem i dobrym jedzeniem. To znaczy tak, jedzenie nie było jakieś szalenie niezwykłe ale było bardzo dobre, świeże i ładnie podane. Na przystawkę jadłam gnocchi w sosie prawdziwkowym, na danie główne łososia z czerwonymi i zółtymi buraczkami a na deser ciasteczko orzechowe w sosie z czarnej czekolady i niesłodkim lodem waniliowym. Było naprawdę dobre, porcje były w sam raz a takie menu można zjeść za 34 euro za osobę! Pycha, mniam mniam i bardzo polecam!
Drugiego dnia jak już napisałam byłam w brasserie z mulami i kanapką łososiową. Zupełnie inny gatunek jedzenia ale również dobre (podawali tam również frytki, ale takie tradycyjne, że aż pachniały jak należy). Trochę kiepsko było ze śniadaniem gdyż nie miałam śniadania w hotelu a tak koło 11 już trudno było uświadczyć jakiegoś croissant.

Summa summarum Lyon bardzo mi się podobał, o dziwo wydaje mi się że jest tam więcej do zobaczenia niż na przykład w przereklamowanej Florencji…Na pewno wrócę do Lyonu (i to mam nadzieje już niedługo) gdyż chcę się jeszcze przejść po sklepach ponieważ tym razem nie było do tego okazji no i spróbować jakąś inną pyszną restaurację :) Choć to zupełnie inna kategoria, Lyon podobał mi się dużo bardziej niż na przykład Paryż. Miałam wrażenie że jest to taka troszkę kiepściejsza, co wcale nie znaczy że kiepska, Genewa. Zauważyłam też że francuzi się nie dawali aż tak w znaki jak zwykle, może to już inna mentalość niż paryżanie lub francuzi przyjeżdżający do pracy do Luksemburga każego dnia…Więc z pewnością mogę powiedzieć au revoir Lyon.
  
Ps. A żeby wrócić do klimatu francusko-języcznego mogę się pochwalić że bilet do Montrealu już kupiony więc na koniec stycznia i początek lutego odwiedzę francusko-języczną część Kanady, a mianowicie Montreal i Québec City! Już się nie mogę doczekać!

czwartek, 8 listopada 2012

Zima 2013


Chyba się zdecydowałam gdzie by tu polecieć w styczniu/lutym na tygodniowe wakacje! Była to spontaniczna decyzja przy której kierowałam się raczej sercem niż rozumem :)
Bardzo ale to bardzo bym chyba chciała pojechać do Kanady z tym że tym razem do Montrealu i Quebecu. Niby już tam kiedyś byłam ale to dawno temu i prawie nieprawda gdyż w Quebecu byłam jeden dzien i w Montrealu też więc dużo nie zobaczyłam. Bardzo się wahałam czy nie wybrać na przykład jakiejś Pauschalreise i nie pobyczyć się na plaży ale problem jest w tym że w Europie jest wtedy za zimno i trzeba by lecieć na daleką plażę a taka wycieczka to od razu koszt z 1000-1500 euro wydanych od ręki, a na przykład do Kanady bilet i hotel jednak się rozkładają wtedy na różne miesiące a to już przecież duża różnica. Ale na Kanadę mam naprawdę bardzo duża chęć.
Pomyślałam więc że można by polecieć do Montrealu, pobyć tam ze trzi dni a potem pojechać pociągiem do Quebec City, połazić po mieście które jest naprawdę przepiękne (perfekcyjne francuskie miasteczko bez irytujących francuzów ;-) ), drugiego dnia pojechać w pobliskie góry i pozjeżdżać troszkę na nartach, ostatniego dnia troszkę odpocząć i wrócić do domku (który już wtedy będzie w Leudelange a nie w jakimś głupim Mamer, alleluja!). Tak sobie właśnie wszystko obmyśliłam. Hotele w Kanadzie nie są jakoś szalenie drogie, tylko bilet kosztuje 500 to jest troszkę teraźniejszy problem :( Ale myśląc o wyjeździe do Kanady robi mi się jakoś tak miło. Przejrzałam już chyba z million ofert i wszystkie linie lotnicze świata ;-) i owszem znalazłam ciekawe rzeczy jak na przykład 3-dniową wyprzedarz linii Qatar Airways (dość tanie bilety do Tokyo, HongKongu i Seoulu) ale tam niestety są drogie hotele tak że trzeba liczyć minimum 1000 euro na tydzieǹ na sam nocleg. Mój highlight to był bilet za 600 i coś euro na Seszele…już się widziałam na plaży w styczniu, opalając się na słoneczku, ale hotele tam są tak drogie że poprostu nie do wiary…więc wizja białego piasku i turkusowego morza szybko znikneła. Fakt że w Montrealu i Quebecu na koniec stycznia i początek lutego może być zimno no ale co zrobić. Quebec napewno fantastycznie wygląda zasypany śniegiem, a chodzić po oświetlonym mieście po śniegu, ubranym w czapki, może nawet pojeździć na łyżwach na zamarzniętej rzece (no dobrze może być i lodowisko) pić grzane wino i zajadać się crepami… coś romatycznego w tym jest :) A przespać się w Chateau Frontenac królującym nad całym miastem to już zupełnie przecież jest moje marzenie :) Oczywiście że nie będę tam spać na przykład całe 3 noce, ale jeśli tam pojadę to spędzę tam choć jedną noc. Doszłam do wniosku że nie można odkładać cały czas rzeczy które się bardzo chce zrobić na później, przecież to bez sensu kto wie co będzie później i czy będzie mi jeszcze kiedyś dane tam pojechać a o Chateau Frontenac marzę już jakieś 7 lat :)
Myślę więc że spróbuję zrealizować ten pomysł. Jakoś na myśl o Seoulu, Hong Kongu czy innym aziatyckim mieście nie robi mi się tak miło, może muszę odpocząć troszkę od Azji aby niedługo atakować plan wietnamski, może latem? (i w między czasie trochę powiększyć budżet podróżniczy by mieszkać w jakimś fajnym hotelu w Hong Kongu na przykład).