piątek, 27 czerwca 2014

Włoskie dolce vita

W zeszły weekend spędziłam wspaniały czas w Toskanii. Otόż tak jak już pisałam poleciałam w piątek wieczorem Ryanair z Charleroi do Pisy. Pierwszą noc spędziłam właśnie w Pisie gdyż samolot z Charleroi ląduje o 23.55. Kocham lotnisko w Pisie gdyż 18 minut (!!!) po wylądowaniu samolotu byłam już w hotelu (bez oddania bagażu, z samolotu prosto do wyjścia, do autobusu, kierowca ktόry chyba chciał być drugim Valentino Rossi no i już byłam w hotelu). Tym razem rόwnież spałam w NH hotel Pisa. Jego lokalizacja jest bezbłędna gdyż autobus z lotniska zatrzymuje się dosłownie przed drzwiami. Tym razem trafił mi się nawet nie standardowy pokόj ale bardzo zacny apartament (moje zdziwienie było swoją drogą dość duże gdy otwierając drzwi od pokoju zobaczyłam salon i schody na gόrę do wielkiej sypialni z łazienką i garderobą;-) ).  

W sobotę od rana poszłam zobaczyć wystawę Igora Mitoraja a potem już o 11.54 siedziałam w pociągu do Sieny. Otόż pociąg był zaskakująco punktulany I nawet dość wygodny I miał klimatyzację, aż nie posądzałam Włochόw o takie pociągowe luksusy. Podrόż w jedną stronę kosztowała 10 euro więc bardzo znośnie, a podrόż trwała godzinę i 40 minut razem z przesiadką w Empoli.

W Sienie z dworca udałam się prosto do hotelu. Dworzec w Sienie jest położony w dolinie z drugiej strony miasta ale ktoś wpadł na genialny pomysł i zrobił całą gόrę ruchomych schodόw ktόra zawiezie nas do gόrnej części miasta. Także z dworca do centrum dostaniemy się tunelem ruchomych schodόw!

W Sienie zatrzymałam się w hotelu NH Exelsior. Jest to dość dobry hotel położony w centrum, bardzo niedaleko starego miasta. Hotel jest bardzo pożądny, pokoje są czyste, łazienki ładne a śniadanie jest nawet całkiem dobre (owoce, croissanty, jajka, szynka, ser, płatki etc.). Także spokojnie polecam!

No I od razu po przyjeździe wziełam się za zwiedzanie miasta. Siena jest przepiękna, jest cudna, jest wręcz magiczna! Tak jak Verona wydaje mi się bardzo romatyczna, tak Siena wydaje mi się taka zagadkowa, magiczna, jak z bajki o rycerzach i jakiejś krόlewnie ;-)

Radzę po prostu zacząć łazić bez ładu i składu po starym mieście, wchodzić w wąskie uliczki, podchodzić pod gόrę i schodzić z gόrki, w pewnym momencie zawsze wyjdziemy na Piazza del Campo. Małych wąskich uliczek jest od groma, wokόł nich jest pełno małych knajpek, lodziarni, pięknych rozwalających się kamienic, kościołόw, placόw i placykόw. Wychodząc troszkę za stare miasto czeka na nas przepiękny toskański widok na pola, cyprysy i żόłte wille. Cudnie tam jest! Radzę też wieczorem się poszlajać po tych wspaniałych uliczkach gdyż nawet wieczorem się coś dzieje. Byłam tam akurat w najkrόtszą noc w roku więc było pełno atrakcji, byli muzykanci uliczni, były śpiewy pieśni z Duomo, były poustawiane świeczki na ulicach wokόł Duomo, było naprawdę magicznie. Było też dużo ludzi ale jakoś na szczęście wszystko się rozchodziło po uliczkach i nie było tłumόw typu jakie są we Florencji…

Siena przygotowywała się do wyscigόw konnych w ktόrych każda dzielnica miasta wystawia swojego zawodnika. Z tego podowu były marsze ludzi z rόżnych dzielnic, w tradycyjnych strojach, były śpiewy i chorągwie. Jeszcze raz mogę tylko powiedzieć że było cudnie! Nie będę pisać co dokładnie trzeba zobaczyć w Sienie gdyż była by to wielka szkoda gdyby ktoś się zasugerował jakąś listą rzeczy do zobaczenia i przez to przegapił całę wspaniałe stare miasto po ktόrym trzeba po prostu połazić bez żadnego konkrenego planu. Także więc zalecam się prostu “zgubić” w Sienie!

Kolację zjadłam w knajpce Tre Cristi. Jest ona położona trochę z boku głόwnych ulic, ma kilka stolikόw na zewnątrz, resztę w środku. Trafiłam tam trochę przez przypadek bo miałam początkowo iść gdzie indziej, ale nie żałuję że zmieniłam plany. Jedzenie było przepyszne, jadłam krewetki i kalamary na przystawkę i trochę tatara z ryby, ragout z kaczki i czekoladowe ciastko na deser. Było przepyszne. Nie było to takie typowe jedzenie włoskie z pizzerii gdyż restauracja była bardziej wyrafinowana (podawała na przykład carpaccio z gęsi!) ale jedzenie pycha. I rόwież był przemiły kelner, co prawda Albańczyk ale od dzieciństwa mieszkający we Włoszech.

Na drugą kolację był piknikJ Kupiłam włsoką szynkę, ser, cukienie marynowane, prawdziwki i wszystko to zjadłam ukradzionymi z hotelu widelcami na ławeczce z zabόjczym widokiem na toskańską wieś!

Powrόt do Pisy pociągiem był bezproblemowy, lot do Charleroi trochę miał turbulencji (pani stewardesa się mnie spytała czy się boję gdyż musiałam wyglądać na przestrasznoną…prawda jest taka że boję się latać Ryanairem gdyż im poprostu nie ufam…I pracując w lotnictwie i słysząc od inżynierόw pewne historie muszę powiedzieć że mόj starch nie jest wcale taki nieuzasadniony…ale co zrobić jeśli można mieć bilety za 50 euro…). Ale wszystko poszło dobrze J

W okolice Pisy jeszcze wrόcę gdyż chcę zobaczyć jeszcze miasteczko Lucca ktόre podobno też jest śliczne. Już się w sumie nie mogę doczekać następnej wizyty w Toskanii gdyż jest to przepiękny region z przepysznym jedzeniem.

 

czwartek, 19 czerwca 2014

Trochę lokalnego patriotyzmu

Wczoraj po pracy przeszłam się po mieście w Luksemburgu i muszę przyznać że w mieście się teraz bardzo dużo dzieje. Zaczął się chyba festiwal Summer in the City, codziennie prawie są na placu d’Armes jakieś koncerty i pokazy, wszędzie jest dużo ludzi, no I życie wrze jak się patrzy.Ulice są już udekorowane na święto narodowe, pełno wszędzie luksemburskich flag a nad jedną ulicą wiszą bardzo fajne parasole i w ogόle jest super atmosfera!
Usiadłam też na placu d’armes w knajpce na małą kolację (restauracja Pless, jedzenie poprawne ale za drogie na tym czym jest więc myślę że na jedzenie jest rόwnież dużo innych opcji). Przy stoliku obok siedziało takie starsze małżeństwo z Australii. Trochę z nimi porozmawiałam i okazało się że oni przez 8 tygodni jeździli teraz po Europie a Luksemburg to ich ostatni przystanek przed Frankfurtem i powrotem do Adelajdy. Mόwili że już są ktόryś raz w Europie i że teraz takie mniej znane miejsca odwiedzali, jak Austrię, Szwajcarję, Liechtenstein, Belgię, Holandię i Luksemburg. Spytali się rόwnież skąd jestem a na odpowiedź że w sumie z Luksemburga oni powiedzieli ża och jak mam dobrze że tu mieszkam (chyba nie wiedzieli że przejściowo mieszkam na Bonnevoie gdzie samoloty latają nad głową i jest tak głośno że się normlanie żyć nie da, serio nidgy więcej Bonnevoie, choć samo Bonnevoie sud jest całkiem ładne ale co to daje jeśli co drugi dzień do pόźna w nocy lądują samoloty nad głową i zaczynają znowu o 5 rano???jeszcze nigdy tak mało nie spałam jak przez ostatnie 2 tygodnie!). Śmieszne jest to że ja tak samo zareagowałam na wieść iż oni są z Australii. Powiedziałam że mają tak fajnie bo Australia jest taka piękna, że tam byłam w marcu i że się zakochałam w Tasmanii. Ciekawe czy zawsze nam się wydaje że trawa u sąsiada jest bardziej zielona i że lepiej jest tam gdzie nas nie ma. Chodząc ostatnio trochę po Luksemburgu doszłam do wniosku że ten Luksemburg jest nawet całkiem ładny, choć przyznaję też że mnie ciągnie aby pomieszkać jeszcze gdzie indziej, choć na razie się na to nie zanosi :-( Ciągnie mnie do Wiednia, do Szwajcarji a nawet troche do Brukseli ale chyba jeśli już bym tam była to też bym tęskniła za Luksemburgiem.
No ale najpierw, w ten piątek, czyli już jutro lecę na długi weekend do Pisy. Tym razem jednak pojadę dalej do Sieny. Bardzo się cieszę na ten wyjazd (też żeby ten mόj remont mi się już tak nie dłużył i żebym wkońcu mogła mieszkać w moim domku…), na to aby zobaczyć Sienę, zjeść dobrą kolację i skosztować włoskiego dolce vita. W Luksemburgu jest w poniedziałek święto narodowe więc wrόcę dopiero w poniedziałek pόźnym popołudniem :-)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Berlin Berlin, wir fahren nach Berlin :-)

Ten weekend spędziłam w Berlinie. Otόż poleciałam już w piątek rano, połączeniem z Luksemburga przez Monachium. Lot był punktualny i bezproblemowy.

Z lotniska Tegel (ktόre nota bene wydaje mi się być najgorszym lotniskiem świata!) na dworzec głόwny dostałam się taksόwką. Jedzie się bez dużego ruchu tak z 25 minut i taka przyjemność kosztuje +/- 20 euro (w drodze powrotnej wziełam autobus za 3 euro a to i tak był droższy bilet gdyż kupiłam go już na Sbahn a podrόż też trwała około 25 minut).

Po odebraniu rodzicόw z dworca udałam się do hotelu. Zatrzymałam się w Sofitelu na Gandermenmarkt. Otόż hotel ten jest bardzo poprawny lecz daleko mu do dobrego serwisu. Serwis jest bardzo bezosobisty, o wszystko się trzeba pytać samemu i dużo mu brakuje na przykład do ostatniego Sofitela w Paryżu la Défense (o mόj boże czy ja właśnie pochwaliłam francuzόw???). Pokoje są dość małe, za to miałam ładny widok na Gandermenmarkt. śnadanie też raczej tylko poprawne, na jajka czekałam z pόł godziny pierwszego dnia…

Hotelu temu brakowało takiej osobistej nutki. W moim pokoju nie było na przykład czajnika ani ekspresu do kawy, w pokoju moich rodzicόw nie było wieczorem drugiego serwisu, recepcjoniści byli mili ale zdystansowani, tak generalnie człowiek się tam nie czuł mile widziany…Trochę mnie to zaskoczyło. Trzeba rόwnież uważać gdyż restauracja „hotelowa“ oraz bar tak naprawdę hotelowymi nie są. Jest to poprostu restauracja ktόra obsługuje hotelowych gości ale na przykład na rachunek pokojowy nic zamόwić nie możemy. Więc szczerze mόwiąc Sofitel na Gendarmenmarkt mnie troszkę rozczarował.

Zwiedzanie Berlina zaczełam od bramy Brandenburskiej i lunchu w Cafe Einstein na ulicy unter den Linden. Lunch jak lunch, jadłam zwykłego toasta z serem i pesto za 5 euro ale okazuję się że w Cafe Einstein pracują bardzo uczciwi ludzie gdyż oddali pewną zgubę po 2 dniach (długo historia ale Cafe Einstein choć by z tego powodu polecam!).

Potem udałam się do East Side Gallery ktόra moim zdaniem trochę robi wrażenie, jak i do Checkpoint Charlie. Swoją drogą ciekawe jak długo Berlin będzie zarabiać na swojej przeszłości :-) Choć muszę przyznać iż komentarz niemieckiej turystki że przy Checkpoint Charlie stoją prawdziwi żołnierze i dlatego tam nie można robić zdjęc był bezcenny ;-)

Tak naprawdę ten pierwszy piątek minąl dość leniwe gdyż potem już była tylko kolacja i krόrki spacer po Gendarmenmarkt. Kolacje zjadłam we francuskiej knajpie Brochard na Französische Strasse. Restauracja niby polecana przez Guide Michelin ale powiem że szału nie było…Moja przystawka była poprawna, a bouillabaise też nic innego niż ok. W knajpie było bardzo głośno i duszno choć obsługa była miła. Tak że nic specjalnego…

Przez cały pobyt pogoda była w kraktę i trzeba było się chować przed deszczem…tak i w sobotę. W sobotę przeszłam całą unter den Linden, do Alexanderplatz, tam połaziłam, pojechałam na Kurfürstendam, zobaczyłam dom handlowy KaDeWe, pojechałam na Potsdamer Platz, przeszłam się po sklepach na Friedrichstrasse i pojechałam na przepyszną kolację niedaleko Savignyplatz. Znalazłam taką chilijską knajpkę tia Rica, jedzenie było szalenie dobre, atmosfera przemiła gdyż jest to dość mała knajpka (radzę rezerwować!) i wogόle wszystko mi się tam podobało. A jadłam pierożka na przystawkę, i quinoa przygotowaną jak risotto z kurczakiem w panierce z quiona a na deser sernik z marakuji. Wszystko było przepyszne a obsługa urocza! Koniecznie polecam!!!

Wracając do hotelu wysiadłam z Sbahn na dworcu głόwnym i przeszłam pieszo aż do Gendarmenmarkt, przez Reichstag (gdzie przypadkowo trafiłam na White Dinner), przez
bramę i unter den Linden aż do hotelu. Był to fajny spacer po takim obżarstwie!

W niedzielę z kolei przeszłam się na Museumsinsel, na drugą stronę rzeki, przeszłam się po Hakeschen Höfe, i poszłam na kawę do przefajnej kawiarni na Sophienstrasse, Barcomi’s deli. Podają tam przepyszne ciasta (ciasto marchewkowe to mistrzostwo świata!) i z tego co widziałam całkiem zacne śniadnia. Rόwież gorąco polecam.

Miałam jeszcze odwiedzić takiego indyjczyka ale na indyjskie jedzenie amatorόw jakoś nie było.

Wieczorem wrόciłam już do Luksemburga, rόwnież przez Monachium. Lot do Monachium był lekko spόźniony więc w Monachium miałam dosłownie 5 minut na przesiadkę ale zdążyłam i szczęśliwie wylądowałam punktualnie na lotnisku w Luksemburgu (owszem są loty bezpośrednie do Berlina z Lux lecz taki bilet kosztował ponad 400 euro, a żeby było jeszcze śmieszniej ten lot ma międzylądowanie w Saarbrücken…).

Także weekend bardzo udany a ponieważ mam w tej chwili na głowie masę problemόw wcale mi się nie chciało wracać…

środa, 11 czerwca 2014

To i owo


Dawno znowu nie pisałam ale na usprawiedliwienie mam…remont łazieki. Ostatni weekend spędziłam w Paryżu na finale kobiet tenisa ziemnego w Roland Garros. Nie będę się o tej wyzycie rozpisywać gdyż żadnych nowych rad ani nowo odkrytych miejsc nie mam, gdyż spędziłam całą sobotę na kortach Roland Garros (super przeżcie!!!) a kolacje jadłam w tych samych miejscach co poprzednim razem czyli u Marokańczyka La Mensouria I niedaleko wieży Eiffla u Chez Constant. Mogę nastomiast polecić hotel Sofitel la Défense. Jest to bardzo dobry i miły hotel, choć jak już nazwa mόwi położony w La Défense więc trochę daleko. Hotel za to jest przeładny, z przemiłą obsługą, dobrym choć dość drogim śniadaniem i z dobrym room service. Nienawidzę metra w Paryżu więc w niedzielę przeszłam po tym mieście z 15-17 kilometrόw na nogach…A propos metra, cokolwiek byście robili, odradzam przesiadkę na stacji Chatelet-les Halles…Jest to okropnie duża stacji gdzie trzeba kilometry chodzić okropnymi tunelami …Straszne przeżycie ;-)
 

Jeszcze tylko a propos transportu…Jeśli zastanawiacie się czy jechać TGV z Luksemburga czy może zaoszczędzić parę euro i pojechać z Metz to radzę od razu kupić bilet z Luksemburga gdyż jeśli kupimy bilet z Metz a w ostatniej chwili się zdecydujemy jechać z Luksemburga musiamy dokupić do Metz, dostaniemy inne miejsca niż te do Paryża i w Metz będziemy musieli biec aby przesiąść się do innego wagonu do Paryża gdyż ten wagon doczepiany jest dopiero w Metz…brzmi chaotycznie? Tak też jest…

W następny piątek (a to już pojutrze gdyż ten tydzień trochę krόtszy jest przez swiąteczny poniedziałek) lecę do Berlina w następnym tygodniu już znowu do Pisy aby tym razem odwiedzić Sienę. A tak wogόle to jeszcze się nie pochwaliłam moimi planami urlopowymi :-)

Otόż z wrześniowego urlopu zrobił się listopadowy ale za to jaki! Co prawda do Kanady nie lecę ale za to znalazłam tanie bilety do…Chin!!! W listopadzie lecę więc na 10 dni do Chin. Jeszcze nie mam dokładnego planu, ale na razie w planie jest Pekin i Szanghai. Plany jeszcze trzeba skonkretyzować ale samo planowanie już sprawia przecież wielką frajdę. Tak więc w sumie przez następne tygodnie/ miesiące będzie Berlin, Siena, znowu Paryż, Sardynia, Haga, jedno jeszcze niezdefiniowane miejsce, w październiku Lisbona a w listopadzie już Chiny. Jeszcze oczywiście muszę załatwić formalności wizowe do Chin ale myślę że nie będzie z tym problemu. Tak w ogόlę to lecę liniami Emirates przez Dubaj i kosztuje mnie to 364 euro.  Szaleństwo nieprawdaż??? Bardzo się cieszę na ten wyjazd gdyż w Chinach jeszcze nigdy nie byłam. Przyznam że też się troche boję że na przykład się wogόle nie dogadam na miejscu ale na razie myślę o samych pozytywnych rzeczach związanych z tym wyjazdem! Będę was stopniowo informować o bardziej konkretynch planach chińskich.