poniedziałek, 16 czerwca 2014

Berlin Berlin, wir fahren nach Berlin :-)

Ten weekend spędziłam w Berlinie. Otόż poleciałam już w piątek rano, połączeniem z Luksemburga przez Monachium. Lot był punktualny i bezproblemowy.

Z lotniska Tegel (ktόre nota bene wydaje mi się być najgorszym lotniskiem świata!) na dworzec głόwny dostałam się taksόwką. Jedzie się bez dużego ruchu tak z 25 minut i taka przyjemność kosztuje +/- 20 euro (w drodze powrotnej wziełam autobus za 3 euro a to i tak był droższy bilet gdyż kupiłam go już na Sbahn a podrόż też trwała około 25 minut).

Po odebraniu rodzicόw z dworca udałam się do hotelu. Zatrzymałam się w Sofitelu na Gandermenmarkt. Otόż hotel ten jest bardzo poprawny lecz daleko mu do dobrego serwisu. Serwis jest bardzo bezosobisty, o wszystko się trzeba pytać samemu i dużo mu brakuje na przykład do ostatniego Sofitela w Paryżu la Défense (o mόj boże czy ja właśnie pochwaliłam francuzόw???). Pokoje są dość małe, za to miałam ładny widok na Gandermenmarkt. śnadanie też raczej tylko poprawne, na jajka czekałam z pόł godziny pierwszego dnia…

Hotelu temu brakowało takiej osobistej nutki. W moim pokoju nie było na przykład czajnika ani ekspresu do kawy, w pokoju moich rodzicόw nie było wieczorem drugiego serwisu, recepcjoniści byli mili ale zdystansowani, tak generalnie człowiek się tam nie czuł mile widziany…Trochę mnie to zaskoczyło. Trzeba rόwnież uważać gdyż restauracja „hotelowa“ oraz bar tak naprawdę hotelowymi nie są. Jest to poprostu restauracja ktόra obsługuje hotelowych gości ale na przykład na rachunek pokojowy nic zamόwić nie możemy. Więc szczerze mόwiąc Sofitel na Gendarmenmarkt mnie troszkę rozczarował.

Zwiedzanie Berlina zaczełam od bramy Brandenburskiej i lunchu w Cafe Einstein na ulicy unter den Linden. Lunch jak lunch, jadłam zwykłego toasta z serem i pesto za 5 euro ale okazuję się że w Cafe Einstein pracują bardzo uczciwi ludzie gdyż oddali pewną zgubę po 2 dniach (długo historia ale Cafe Einstein choć by z tego powodu polecam!).

Potem udałam się do East Side Gallery ktόra moim zdaniem trochę robi wrażenie, jak i do Checkpoint Charlie. Swoją drogą ciekawe jak długo Berlin będzie zarabiać na swojej przeszłości :-) Choć muszę przyznać iż komentarz niemieckiej turystki że przy Checkpoint Charlie stoją prawdziwi żołnierze i dlatego tam nie można robić zdjęc był bezcenny ;-)

Tak naprawdę ten pierwszy piątek minąl dość leniwe gdyż potem już była tylko kolacja i krόrki spacer po Gendarmenmarkt. Kolacje zjadłam we francuskiej knajpie Brochard na Französische Strasse. Restauracja niby polecana przez Guide Michelin ale powiem że szału nie było…Moja przystawka była poprawna, a bouillabaise też nic innego niż ok. W knajpie było bardzo głośno i duszno choć obsługa była miła. Tak że nic specjalnego…

Przez cały pobyt pogoda była w kraktę i trzeba było się chować przed deszczem…tak i w sobotę. W sobotę przeszłam całą unter den Linden, do Alexanderplatz, tam połaziłam, pojechałam na Kurfürstendam, zobaczyłam dom handlowy KaDeWe, pojechałam na Potsdamer Platz, przeszłam się po sklepach na Friedrichstrasse i pojechałam na przepyszną kolację niedaleko Savignyplatz. Znalazłam taką chilijską knajpkę tia Rica, jedzenie było szalenie dobre, atmosfera przemiła gdyż jest to dość mała knajpka (radzę rezerwować!) i wogόle wszystko mi się tam podobało. A jadłam pierożka na przystawkę, i quinoa przygotowaną jak risotto z kurczakiem w panierce z quiona a na deser sernik z marakuji. Wszystko było przepyszne a obsługa urocza! Koniecznie polecam!!!

Wracając do hotelu wysiadłam z Sbahn na dworcu głόwnym i przeszłam pieszo aż do Gendarmenmarkt, przez Reichstag (gdzie przypadkowo trafiłam na White Dinner), przez
bramę i unter den Linden aż do hotelu. Był to fajny spacer po takim obżarstwie!

W niedzielę z kolei przeszłam się na Museumsinsel, na drugą stronę rzeki, przeszłam się po Hakeschen Höfe, i poszłam na kawę do przefajnej kawiarni na Sophienstrasse, Barcomi’s deli. Podają tam przepyszne ciasta (ciasto marchewkowe to mistrzostwo świata!) i z tego co widziałam całkiem zacne śniadnia. Rόwież gorąco polecam.

Miałam jeszcze odwiedzić takiego indyjczyka ale na indyjskie jedzenie amatorόw jakoś nie było.

Wieczorem wrόciłam już do Luksemburga, rόwnież przez Monachium. Lot do Monachium był lekko spόźniony więc w Monachium miałam dosłownie 5 minut na przesiadkę ale zdążyłam i szczęśliwie wylądowałam punktualnie na lotnisku w Luksemburgu (owszem są loty bezpośrednie do Berlina z Lux lecz taki bilet kosztował ponad 400 euro, a żeby było jeszcze śmieszniej ten lot ma międzylądowanie w Saarbrücken…).

Także weekend bardzo udany a ponieważ mam w tej chwili na głowie masę problemόw wcale mi się nie chciało wracać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz