wtorek, 17 grudnia 2013

Wsiąść do pociągu byle jakiego….

Ciekawe ile z was ma ochotę rzucić wszystko do diabła, pozostawić teraźniejsze życie i zacząć wszytsko od nowa w zupełnie innym miejscu na świecie.

Czasem mi się wydaje że taki pomysł by dużo rozwiązał, można by się uwolnić od wszelkich teraźniejszych problemów które prześladują nas już od lat…Tylko czy mamy taką gwarancję? Na daną chwilę nie ma chyba nic czego bym chciała bardziej niż rzucić wszystko w cholerę dysponując jakąś kwotą pieniędzy która pozwoliła by mi podróżować przez następny rok na przykład. Tak jak już pisałam w ostatnim poście nie były by to również pobyty w hostelach więc ta kwota musiała by być troszkę większa;-)

Jak fajnie musiało by być na przykład wsiąść po świętach w samolot, polecieć do Nowego Jorku na poświateczne wyprzedaże, spędzić tam sylwestra i trochę czasu później. Z Nowego Jorku polecieć dalej na Karaiby aby pobyć trochę na słoneczeku a potem już na przykład dalej do Argentyny na parę tygodni. Potem Nowa Zelandja i Australia…potem Bali, Hong Kong, Singapur i do domu…

To wszystko trochę jak w tej piosence wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż nie dbać o bilet ściskając w ręku kamyk zielony patrzeć jak wszystko zostaje w tyle…oj żeby tak wszystko zostało w tyle…i tak patrzeć potem na to z dalekiej odległość aby wszelkie problemy wydawały się już takie maciupeǹkie. Kartkowałam kiedyś taką niemiecką książkę „ Die Irren – Behandeln wir die falschen?“ w której autow zastanawia się czy problemem spoleczności są ci „normalni“ czy ci zdiagnozowani (i niediagnozowani…) wariaci…
 
A teraz zostawię was z perspektywą  zostawienia za sobą wszytskiego co złe i wyjechania w daleki jakże szalenie ciekawy świat…

wtorek, 10 grudnia 2013

Przemyślenia, przemyślenia…


Przy okazji mojej planowanej podróży do Austaralii zastanawiam się nad moim stylem podróżowania. Znam ludzi którzy prześcigają się w tym kto mniej wyda w podróży ale i takich którzy zupełnie nie zwracają uwagii na to czy hotel kosztuje 100 czy 300 euro za noc.

Z jednej strony sobie myślę że może dobrze oszczędzać na wyjazdach ale z drugiej za każdym razem gdy chciałam oszczęzić w koǹcu jakoś dziwnym trafem dopłacałam do całego biznesu trochę pod tytułem chytry dwa razy płaci.

Nigdy nie byłam typem backpackersa który spał by w hostelach gdzie jest 16 łóżek w jednym pokoju i jadł by zupki knorra aby tylko nie wydać nic na jedzenie. W Bangkoku namiętnie odżywiałam się IceTea ze Starbucksa, a w Kuala Lumpur miałam tak dość azjatyckiego jedzenia że wylądowałam w Hardrock Cafe na hamburgerze (ups to miał być sekret i miałam mówić że nigdy mnie w tym miejscu nie było…zresztą w ten sam sposób w Kioto wylądowałam na włoskiej pizzy…). Z drugiej strony poluje na bilety Ryanaira za 15 euro, choć prawdziwy backpacker myślę by nie wydał 15 euro na Ryanaira tylko by pojechał autostopem za darmo? Patrzę teraz na hotele i hostele w Sydney i jakoś nie czuję symaptii to backpackersowych hosteli (a i tak patrzę tylko na prywatne pokoje w hostelach). Czy czyni mnie to mniej podróżnikiem od backpackerów? Czy przez to jeżdżę na wycieczki zamiast na wyprawy? Czy jestem przez to zwykłym turystą? Nie będę zwalać na wiek i mówić że z hosteli wyrosłam bo tylko parę razy spałam w hostelach jak miałam naprawdę bardzo mały budżet (np. podczas podróży do Portugalii podczas praktyk zawodowych). Fakt jest taki iż zawsze już podobały mi się ładne hotele, bah moim największym marzeniem jest do dziś prowadzenie własnego hotelu i do dziś (a może własnie najbardziej dziś…) przeklinam dzieǹ w którym zdecydowałam się na studia prawnicze zamiast na moją wymarzoną szkołę hotelarską. Hotelami się interesuję, wiem o nich sporo, mam długą listę hoteli w których chciałabym się przespać (jedno marzenie już jest spełnione niamowicie nocleg w Park Hyatt w Tokio, w pokoju z widokiem z 44 piętra). I sobię teraz tak myślę że przecież nie ma nic złego w zatrzymywaniu się w ładnych hotelach. Oczywiście nie będzie mnie stać na wypasione 5 gwiazdkowe hotele podczas całej podróży do Australii ale przecież nie muszę mieć złego sumienia z powodu nie spania w hostelu bo „tak się robi“ lub bo „tak jest fajnie i tak robią inni“. Wkoǹcu pracuję, zarabiam i to jest forma rozpieszczenia siebie. A jeśli mam zaledwie 5 tygodni urlopu w roku i nie wezmę go przecież na raz aby potem siedzieć resztę roku w biurze, to chcę żeby to było coś extra.

Większość podróżników pewnie mnie teraz wykluczy ze swojego grona i zaszufladkuje jako rozpieszczonego turystę. Lecz myślę sobie że tak nie jest. Moim zdaniem podróżnikiem jest się duchem. Podziwiam ludzi którzy mają czas, środki i odwagę rzucić wszystko i podróżować rok lub dwa. Myślę że na to bym się nie odważyła gdyż też trochę potrzebuję poczucia bezpieczeǹstwa, muszę mieć gdzie wracać i najzwyczajniej w świecie tęskniła bym za rodziną. Wydaje mi się również iż wszystko zależy od tego czego się oczekuje od podróżowania. Otóż większość ludzi odpowiedziało by teraz mocnych wrażeǹ, poznawania nowych ludzi i miejsc. Czytałam kiedyś bardzo dobrego bloga chłopaka który pisał z perspektywy introwertyka. Był to bardzo ciekawy blog kogoś kto o sobie pisał iż jego celem nie jest poznać jak najwięcej ludzi i iść na jak najwięcej imprez. Jego celem było podróżowanie które przyniesie mu jak najwięcej satysfakcji, nowych osobistych wrażeǹ i poznanie świata. Myślę że mogę sie pod tym całkowicie podpisać. Nie zależy mi aż tak na poznaniu dziesiątek osób, na imprezowaniu i kolegowaniu się z napotkanymi podróżnikami. Owszem jeśli spotkam kogos interesującego i ciekawego bardzo chętnie tę znajomość pogłębię lecz wydaje mi się iż przeciętny backpacker chcąc być taki inny od innych podróżowników niczym się nie różni od tysiąca innych „indywidualnych backpackersów“. Czytałam ostatnio dużo blogów związanych z Tajlandią. Otóż niektórzy się przyznają wprost iż jeżdząc do Tajlandii śpią w wypasionych hotelach i korzystają z taksówek, tanich przelotów i innych luksusów (a nie mam tu na myśli jakiś przesadnych snobów…)podczas gdy inni mający się za indywidualnych podróżników lądują zawsze w tych samych miejscach z setkami innych tak jak że indywidualnych podróżników…

Dochodzę więc do wniosku iż nie trzeba czuć się „winnym“ gdy nam nam pewne rzeczy poprostu nie odpowiadają. Każdy ma swoje priorytety i preferencje i najważniejsze jest to aby być „korrekt“ w stosunku do siebie zupelnie nie patrząc na to co robią inni. I myślę że nie czyni mnie to mniej podróżnikiem niż kogoś innego?      

poniedziałek, 9 grudnia 2013

A po długiej nieobecności…



Ostatnio bardzo długo nie pisałam. Otóż byłam bardzo zajęta i podróży z tego powodu też żadnych nie miałam w planach. Teraz znów będzie troszkę luzu no i podróży więcej! A przyznam że pomimo tego iż ostatnie tygodnie spędziłam w domu pilnie pracując plany podróżnicze snute są w najlepsze!

Od czego by tu zacząć???

Może od ostatniego weekend. Otóż w sobotę pojechałam do Köln. Był to taki jedniodniowy wypad. Pojechałam pociągiem w sobotę rano a wróciłam już wieczorem. Chciałam sobie połazić po mieście, zajrzeć do jednego czy dwóch sklepów i pochodzić po jarmarkach świątecznych. Otóż byłam już w Köln o 9.45 rano. Ulice były jeszcze w miare puste (co po połoudniu się drastycznie zmieniło), a muszę też przyznać iż ulice wcale nie były jakoś szaleǹczo udekorowane. Gdzie niegdzie były lampki i świąteczne wystawy ale szaleǹstwa nie było. W ogóle brakowało jakoś takiej świątecznej atmosfery, może też trochę była to wina pogody gdyż cały czas była mżawka…
Jednak jarmarki świąteczne były naprawdę ładne. Jest ich w mieście dużo (przy dworcu, na Heumarkt, na starym mieście…) i są całkiem znośne. Są tam jednak tysiące ludzi, do tego stopnia że w pewnym momencie nie można było w ogóle przejść przez Weihnachtsmarkt przy katedrze…Tak samo było w drodze powrotnej na dworzec, było tyle ludzi że szło się baaaardzo po mału. Na jarmarku zjadłam całkiem dobrego Wursta i francuskiego crepa i szaszłyka (na moje usprawiedliwienie, naprawdę duuuuużo chodziłam ;-) ) i napiłam się pół kubeczka bardzo średniego grzaǹca. Dzieǹ sam w sobie by całkiem udany ale powrót pociągiem baaaardzo się dłużył…Jechał taki stary wagon gdzie było duszno i niezbyt wygodnie, do tego pociąg miał opóźnienie i w ogóle do domu wróciłam padnięta.  Lecz wycieczka się opłacała!

No dobrze, obowiązek blogerski zdania sprawozdania z ostatniej wycieczki spełniony, a teraz przejdźmy do bardziej interesujących rzeczy.

Otóż w listopadzie odkryłam taka stronę podróżniczą gdzie są wszelkie promocje wszystkich biur podróżniczych i lini lotniczych (aby nie uprawiać tutaj reklamy stronę podam chętnie w prywatnym mailu). Na tej też stronie znalazłam ofertę linii Qatar Airways do….AUSTRALII. Był to manowicie bilet w dwie strony, za 550 euro!!!!! Tak więc lecę z Warszawy przez Doha do Melbourne a wracam z Melbourne przez Doha do Istambułu. I to wszystko za niewiarygodne 550 euro. Fakt że do Warszawy muszę dolecieć (były też bilety z Brukseli jednak zdecydowałam się na Warszawę) ale już mam bilet Ryanaira z wykupionym bagażem za 37 euro. Ze Stambułu też jakoś się do domu już dostanę. Ta promoja obejmowała tak zwane Gabelflüge czyli wylot i powrót musiał być do i z innego miejsca. Ale 550 euro do Australii to się często nie zdaża więc skorzystałam z oferty jeszcze tego samego dnia…a w sumie wieczoru gdyż akcja trwała do północy a ja bilet kupiłam 20 minut przed północą...Tak że 3 marca 2014 lecę do Australii.  

Pierwszy plan na Australię też już mam. Otóż po przylocie do Melbourne polecę dalej liniami Virgin Australia do Sydney. Tam spędzę 5 nocy i z tamtąd polecę do Hobart na Tasmanię!!! Zawsze chciałam polecieć na Tasmanię! Wydaje mi się to być taki południowy koniec świata :-) choć wiem że Ameryka południowa jeszcze bardziej ciągnie się na południe kuli ziemskiej. Pozatym moi znajomi ze studiów byli na Tasmanii na wymianie studentkiej parę lat temu i sobie bardzo to miejsce zachwalali.
Z Tasmanii wrócę do Melbourne gdzie spędzę 2 dni a jedną noc i wtedy już podróż dobiegnie ku koǹcu i trzeba będzie wracać przez pół kuli ziemskiej…
W drodze powrotnej jednak zatrzymam się na 2 dni w Istambule gdyż mój lot powrotny leci do Istambułu. A ponieważ to miasto też chciałam zawsze zobaczyć natrafiła się rewelacyjna okazja. Po Stambule wrócę już do domu.

Taki jest więc pierwszy wstępny plan podróży. Niektóre bilety już mam, niektóre jeszcze nie ale jeszcze trochę czasu zostało więc nie muszę się jeszcze martwić na zapas. Na hotele też patrzę ale jeszcze nie mam nic konkretnego. Zauważyłam że hotele w Australii w marcu są dość drogie, wkoǹcu to u nich koeniec lata i wczesna jesieǹ…także może też popatrzę na jakieś hostele, zobaczymy.

Ale do dziś nie do koǹca wierzę w to że za 3 miesiące będę już w Australii (a dokładniej już na Tasmanii!).