poniedziałek, 31 grudnia 2012

Swięta, święta i po swiętach…

Okres swiąteczny spędziłam w tym roku w Szwecji gdzie było dużo śniegu (pierwszy raz od niepamiętnych lat miałam “białe” święta), dużo jedzenia i wogóle dużo różnych dziwnych ale i fajnych rzeczy. Nie będę się tym razem rozpisywać o Sztokholmie ale powiem tylko że na szwedzkim jarmarku swiątecznym nie można kupić Glühweina z alkoholem, na lotnisku na wylotach jest zakaz sprzedawania alkoholu jeśli lecimy do Uni Europejskiej (!!!), w pierwszy dzieǹ świąt dużo sklepów jest otwartych a w drugi dzieǹ to już prawie wszystkie i że na autostradach maksymalna dozwolona prędkość to 110 kmh!
Znam Szwecję nie od dzisiaj ale summa summarum nie jest to kraj w którym bym się dobrze czuła, za dużo mi tam zakazów, nakazów i innych dziwnych rzeczy. W sumie to aż śmieszne jak bardzo różnią się między sobą kraje europejskie które niby są tak blisko a z drugiej strony tak daleko. Trzeba jednak przyznać że zima w Szwecji była przepiękna, było dużo śniegu który na tych szwedzkich drewnianych domkach wyglądał aż nieprawdziwie :) Oto pare zdjęć:






Dni pomiędzy świętami spędziłam zaś w domu…troszkę połaziłam po wyprzedażach, odpoczełam etc. Sylwestra zaś spędzę znowu w mojej ukochanej Lucernie. Będzie to co prawda bardzo krótki pobyt ale już się nie mogę doczekać gdy znowu sięprzejdę po starym mieście, nad jeziorem i popatrzę na te oszałamiające góry :) Wszystkim więc życzę udanego sylwestra I szczęśliwego nowego roku! A od stycznia zaczynam znowu aktywne podróżowanie :)  

piątek, 21 grudnia 2012

Zimowo-przedświąteczne to i owo

Ostatnio nie piszę zbyt często ale jest po spowodowane tymczasową przerwą w podróżach, aż sama się dziwię że jest ich tak mało :( Otóż tak się złożyło że przez ostatnie tygodnie się przeprowadzałam, z jednej wioski do drugiej :) Więc nie mieszkam już w Mamer a w Leudelange (wiem wiem wieeeeeeeeelka różnica jest między tymi dwoma wioskami ;-) ). Dlatego też miałam ręce pełne roboty i na podróże czasu troszkę brakło. Bah oprócz na podróże zabrakło czasu nawet na zakupy świąteczne, choć się bardzo sprężyłam i załatwiłam wszystko w 2 popołudnia. Ale to już niedługo się zmieni gdyż na święta się wybieram do Sztokholmu (zimno!) po Sztokholmie może będzie jakiś weekend w Paryżu no a na koniec stycznia wybieram się już do Kanady :) (no a po drodze może jeszcze da się urwać parę dni na nartach!). Tak że zgodnie już z moją tradycją spędzę styczeǹ w podróży (już naprawdę od paru lat tak robię, czasem oczywiście te podróże są krótsze a czasem dłuższe ale w sumie tak już się przyjeło i tak chyba też zostanie) Niestety styczeǹ nie sprzyja podróży do Wietnamu gdyż wtedy bilety w tym kierunku są bardzo drogie. Zastanawiam się do tego w jaki sposób spędzić Sylwestera. Najchętniej bym zrobiła powtórkę z rozrywki i spędziła go w Lucernie lub innym szwajcarskim miasteczku ale mam wątpliwości czy opłaca się jechać taki kawał drogi na jeden wieczór (oj chyba się starzeję, kiedyś by mi to w ogóle nie przeszkadzało…ale kto wie do Sylwestra jeszcze trochę czasu jest więc może się zdecyduję bo pomysł już mam i nawet wstępną kolację sylwestrową i bardzo mnie to korci :) ).

Jedyny projekt który na razie nie został zrealizowany to urodziny w Argentynie. Niestety nie wyszło jak na razie gdyż bilety do Argentyny na styczeǹ były szalenie drogie a ja akurat nie miałam na nie kasy. Cóż może na urodziny za 3 lata ;-) a mam nadzieje że i wcześniej się uda odwiedzić Argentynę gdyż oprócz Meksyku nie byłam jeszcze nigdy w Ameryce południowej. A właśnie dziś jest 21.12.2012 więc gdzie ten koniec świata? Aż specjalnie się ładnie ubrałam na koniec świata! Ale jeśli jeszcze będzie to zostanie po mnie dzisiejszy ślad we wszechświecie ;-).

Jeszcze a propos wyjazdu do Kanady trochę patrzyłam już na hotele w Montrealu i w Quebecu i co tu dużo mówić, wybór jest duży. Jest sporo małych miłych hoteli jak i dużo sieciówek. Myślę że zdecyduję się na jeden z tych mniejszych (choć temniejsze często gęsto już tak samo należą do jakiś sieci…). Po świętach będę musiała się tym zająć. Ale bardzo się cieszę na ten wyjazd. Jedyne co mnie zastanawia to fakt że we wszytskich przewodnikach wszystkie zdjęcia z Montrealu są robione latem. Prognoza pogody co prawda mówi że jak na razie są tam - 2 stopnie ale już od weekendu ma być -10 do -20!!! Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.

Jak na razie życzę wszystkim miłych, wesołych i radosnych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego nowego roku! Aby 2013 rok był obfity w podróże i przygody a podóże były długie, dalekie i bezpieczne!


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Problem, Wiedeǹ, Brno, Wiedeǹ, Problem

Dawno nie pisałam co jest spowodowane mniejszą liczbą podróży oraz sprawami mieszkaniowo-przeprowadzkowymi. I przyznaję że już mi bardzo brakuje podróży i czuję się tak jakby był mi potrzebny chociaż tygodniowy urlop.Ostatnio jednak spędziłam krótki weekend w Wiedniu i Brnie. Krótki ale jaki pełen niespodzianek…

Otóż cieszyłam się na ten wyjazd od bardzo długiego czasu gdyż już dawno chciałam odwiedzić Wiedeǹ, miasto które darzę dużym sentymentem, no a wieczór w Brnie miał być tak przy okazji. Tak bardzo jak się cieszyłam na ten wyjazd takie miałam problem z dotarciem na miejsce.  Gdy w piątek się udałam na lotnisko (a miałam lecieć przez Zurych) okazało się że przy lądowaniu samolot się zderzył z ptakiem i miał na tyle poważną usterkę że nie mógł wylecieć spowrotem do Zurychu. Cóż zdarza się pomyśłałam sobie. Co prawda nie lubię takich sytuacji ale na to nie mamy wpływu.  Co mnie jednak zbulwersowało (a może  już nie powinno gdyż powinnam się przyzwyczaić) to była obłsuga klienta…żadnej informacji, żadnej chęci pomocy, żadnego przebukowania na inny lot…obsługa lotniska stała niczym jedna wielka święta krowa i nawet palcem nie ruszyła mówią tylko że oni nic nie mogą zrobić gdyż nie mają rozkazu od Swissu aby cokolwiek robić…Gdy informacja przyszła, obsługa lotniska wzięła tylko numery telefonów i maila od wszystkich pasażerów i powiedziała żeby czekać aż Swiss się z nami skontaktuje i poda detale nowej rezerwacji…paranoja? skandal? Trzeci świat? Myślę że wszystko razem!
Otóż po beznadziejnej rozmowie z obsługą lotniska i dwoma rozmowami ze Swissem jeszcze raz postanowiłam spróbować mojego szczęścia i jeszcze raz zadzwonić ale tym razem już do Szwajcarji do centrali Swissu. Tam pani najpierw chciała mnie przebukować na lot w sobotę popołudniu ale nalegałam na poranny samolot bezpośredni i wkoǹcu się zgodziła. W każdym razie wieczorem o 22 (wylot miał być o 18.45) przyszedł email ze Swissu że oni bardzo przepraszają ale lot jest anulowany i żeby skontaktować się z agencją…absurd poprostu.
Więc pełna nadzieii udałam się w sobotę o 5 rano na lotnisko gdzie czekała mnie następna niespodzianka. Otóż rannych samolotów jest dużo a okienko do odprawy otwarte było…jedne! Więc spędziłam 40 minut w kolejce (przedemną było może z 15 osób…) i obsługa naszego lotniska znowu pokazała swoją zdolność oraz kompetencję. Nie będę wspominać już o kontroli bezpieczeǹstwa na bramkach gbyż bez sensu się denerwować.

Otóż gdy już po moich perypetiach doleciałam do Wiednia pojechałam od razu od miasta gdyż przed 14 odjeżdżał mój pociąg do Brna. Niestety w Wiedniu jest problem z zostawieniem walizki w mieście. Jest strasznie mało boksów na walizki. Jedne są na dworcu Westbahnhof ale tam prawie zawsze są one zajęte, a drugie trochę większe na dworcu Praterstern. Trochę to utrudnia życie turyście który wpada do miasta tylko na kilka godzin.
W każdym razie po zostawieniu walizki na dworcu udałam się metrem w kierunku Stephansplatz i Mariahilferstrasse. Otóż z samego rana Wiedeǹ jakoś mnie tak nie zachwycił. Oczywiście bardzo lubię to miasto, spędziłam tam super czas na studiach ale tym razem zabrakło takiego efektu WOW. Może było to spowodowane zmęczeniem gdyż wstawanie o 4.30 rano i aviomarin to nie jest dobra kombinacja na długie łażenie po mieście. Przeszłam się szybko po Stephansplatz, Kärtnerstrasse i potem przez Museumsquartier udałam się na Mariahilferstrasse. Tam połaziłam sobie po sklepach. Wiedeǹ nie jest mekką dla zakupoholików ale można tam znaleść bardzo pożądny wybór ciuchów, butów i innych rzeczy. Ja weszłam sobie do Peek Cloppenburg, Gabora gdzie kupiłam kozaki, Humanic, Leiners i paru mniejszych sklepików. Zakupy w Wiedniu bym opisała niemieckim przysłowiem: praktisch, quadratisch, gut :)

Potem już musiałam się spieszyć na pociąg do Brna który odjeżdżał z dworca Meidling. W
Wiedniu jest tyle dworców że się normalnie można pogubić…Pociąg był relacji Wieden- Warszawa Wschodnia, więc było mnóstwo Polaków, z tym że niektóre wagony były odpczepiane w czeskim mieście Breclav gdzie ja też miałam się przesiąść. Pociąg był komiczny gdyż z Wien Meidling odjechał z 10 minuotwym opóźnieniem a do Breclav przyjechał 10 minut za wcześnie…i zrozum tu ktoś cokolwiek co ma z kolejami doczynienia (a propos koleji ostatnio pobiłam własny rekord i jechałam pociągiem z Brukseli Schuman do Arlon, 200 km, 3 godziny i 10 minut, to przecież wstyd!).    
Z Breclav do Brna podróż była już bezproblemowa, szybka i przyjemna. Po przyjeździe do Brna pierwsze co mnie zaskoczyło to był fakt że jednak nic nie rozumiałam z czeskiego, myśałam że będzie łatwiej…W sumie to tak naprawdę poraz pierwszy byłam w Czechach. Z tego co widziałam Brno mi się podobało. Dużo nie mogę napisać na temat tego miasta gdyż spędziłam tam jedno popołudnie i wieczór. Była ładna starówka, dużo bud świątecznych z czeskim miodowym winem, grzaǹcem, jedzeniem i drobiastkami do kupienia. Było pełno ludzi, dość zimna pogoda, taki przedsmak świąt. O kolacji nie będę pisać gdyż była to jedna wielka wpadka :( Chciałam zjeść coś prawdziwie czeskiego, więc się zdecydowałam na knedle chlebowe, mączne i jakieś mięso w sosie. Niestety była to jedna wielka porażka, sos był niedobry, mięsa jak kot napłakał, knedel chlebowy był niedobry a mączny smakował jak kluska na parze…i to wszystko jeszcze bardzo letnie aby nie powiedzieć zimne. Cóż może następnym razem będzie lepiej.
Ale za to hotel w krórym się zatrzymałam mi się bardzo podobał, był to Barcelo Palace, był ładny, schludny i przyjemny. Miał wielkie pokoje i sporawą łazienkę. Co prawda wydawało mi się jak by wnętrza były stylizowane na hotel Fullerton w Singapurze, ale coż może właściciel pojechał na wakacje do Singapuru a po przyjeździe go ponisoło z projektem :) Chiałabym jeszcze kiedyś może wrócić do Brna aby lepiej poznać to miasto.

Następnego rana już siedziałam w pociągu do Wiednia. Planując ten wyjazd wydawało mi się że będę mieć cały dzien w Wiedniu a okazało się że w Wiedniu po przyjeździe zostały mi zaledwie 2 godziny. Więc zrobiłam rundkę po świątecznych placach i targach (pod ratuszem, na Freyung i troszkę dalej na takim placyku, niestety nie pamiętam jak on się nazywa). Zaliczyłam następną wpadkę jedzeniową gdyż miałam ochotę na bratwursta ale bratwurst okazał się być niedobrą kiełbasą z jagnięciny i dyni…bleeee :) i napiłam się Glühweina. W drodze powrotnej poszłam do Sachera gdzie chciałam kupić torciki na święta. I tu następne rozczarowanie: w Sacherze już prawie nic nie było, z 6 możliwych wyborów zostały dwa a torciki do świąt nie przetrwają gdyż są ważne tylko do 18 grudnia…c’est la vie. Ale świąteczny Wiedeǹ jest bardzo ładny, jest pełno lampek, świecidełek, ludzi, naprawdę coś w sobie ma to miasto przed świętami.   

Potem już udałam się na lotnisko gdzie czekała na mnie następna niemiła niespodzianka mianowicie overbooking samolotu do Frankfurtu. Myślę że przez moją zmianę biletu w drodze do Wiednia, Lufthansa pomyślała sobie że ja i tak nie przyjdę więc byłam pierwsza na liście do wyrzucenia z samolotu…W ostatnim momencie gdy już wszyscy weszli do autobusu dowiedziałam się że mogę lecieć do Frankfurtu, ale dalej nie miałam karty boardingowej na lot do Luksemburga. We Frankfurcie była następna wojna o lot do Luksemburga. Na szczęście wszystko się dobrze skoǹczyło i późnym wieczorem dotarłam do domu. Dawno nie miałam podróży z takimi przygodami, i to w drodze do i spowrotemmam nadzieje że mój limit popsutych samolotów, przebukowanych lotów i kłótni z liniami lotniczymi się wyczerpał na chociażby następny rok…
Ale summa summarum spędziłam bardzo fajny i przyjemny przedświąteczny weekend, niestety jedyny taki na ten grudzieǹ gdyż nastęny wyjazd będzie już wyjazdem świątecznym do Sztokholmu (no z małą przerwą w Bremie na Weihnachtsmarkcie przed wylotem do Sztokholmu na co się już bardzo cieszę!).

poniedziałek, 19 listopada 2012

Klimaty francusko-języczne

Nie pisałam przez ostatnie kilka dni gdyż byłam trochę bardziej zajęta niż zazwyczaj. Wbrew wszystkim moim przekonaniom postanowiłam się zanurzyć w klimaty fancusko-języczne. Zacznijmy więc od krótkiej ale jakiej miłej wizyty w Lyon.

Otóż przez ostatnie 20 lat x razy przejeżdżałam przez Lyon lub wokół Lyonu obwodnicą. Nigdy się jednak tam nie zatrzymałam gdyż to miasto kojarzyło mi się z gigantycznymi korkami i szaro-burym klimatem. Otóż okazało się być zupełnie inaczej.

Dojechałam do Lyon dość szybko gdyż jechałam płatną autostradą. Za odcinek z Nancy do Lyonu (z Luksemburga do Nancy prowadzi niepłatna autostrada na której jest ograniczenie do 90 lub 110kmh więc można oszaleć i zasnąć…) zapłaciłam 30 euro co uważam za dużą przesadę. Owszem droga była pusta, nie było korka i się dobrze jechało ale zważając na to że w Szwajcarji płacimy 35 euro za używanie autostrad przez cały rok, 30 euro za 300km to jednak bardzo dużo (i to samo w drodze powrotnej oczywiście, niech żyje Francja…). Do Lyon można się też dostać samolotem na lotnisko Lyon Saint Exupéry (tak dla miłośników Małego Księcia). Lotnisko jest położone 25km od centrum, a z tamtąd możemy pojechać do centrum pociągiem, autobusem lub samochodem.

Lyon okazał się być miastem ładnym, schludnym, ciekawym, z centrum położonym na półwyspie gdyż miasto jest przecięte przez rzeki. Mieszkałam w hotelu Mercure Saxe Lafayette. Hotel spełnial swoją funkcję gdyż był czysty, schludny, blisko centrum i miał parking. Mała rada, parking jest zorganizowany jako valet parking, czyli oddaje się kluczki wraz z samochodem i dalej parkuje już pan z hotelu. Ja nie za bardzo chciałam oddać mój samochodzik w cudze ręce więc pojechałam sama i pan hotelowy mi tylko mówił gdzie mam jechać. Był to duży błąd gdyż parking okazał się być koszmarny! Był tak wąski i stromy że nie miałam pojęcia że coś takiego może w ogóle istnieć. Gbyby nie automatyczna skrzynia biegów to bym chyba się poddała i uciekła z płaczem! Więc niezależnie od tego jak bardzo się kocha swój samochód, grzecznie trzeba oddać kluczki (choć mam otarcie na zderzaku którego w piątek jeszcze tam nie było na 100%...)

Centrum Lyon znajduje się na półwyspie, pomiędzy dwoma rzekami (Rodan i Saona). Po ścisłym centrum najprościej jest poruszać się pieszo gdyż wtedy możemy odkryć małe uliczki, sklepiki i kawiarnie. W Lyon jest do zobaczenia dużo ładnych kościołów, z których najbardziej mi się podobała bazylika Najświętszej Maryji Panny. Bazylika jest położona na wzgórzu ponad miastem. Oprócz bazyliki więc można i podziwiać śliczny widok na całe miasto. Niedaleko bazyliki znajdują się rzymkie ruiny które są również warte odwiedzenia a ciut dalej główny cmentarz miasta. Trzeba również zobaczyć stare miasto z którego odjeżdża kolejka na wzgórze z bazyliką. Są tam małe, wąskie i urocze uliczki na których tylko roi się od turystów, turystycznych sklepów i knajp z kuchnią otwartą przez cały dzieǹ (a rzadko która szanująca się restauracja ma kuchnię otwartą cały dzieǹ, a już napewno nie w Lyon który to przecież uchodzi za kulinarną stolicę Francji, a niektórzy twierdzą że i świata). Dobrze połazić też po głównych ulicach ze sklepami a jest ich dość sporo, zobaczyć ratusz, budynek opery, przejść się na spacer wzdłuż rzeki, przejść któryś z licznych mostów, odwiedzić plac Bellecourt lub wstąpić do jakiejś kafejki na kawę i poprostu spędzić dzieǹ à la francaise. W Lyon jest podobno dużo muzeum, ale niestety nie miałam wystarczająco czasu by je odwiedzić. Jeśli mamy wystraczająco czasu możemy również odwiedzić park de la tete d’or lub zobaczyć siedzibę Interpolu znajdującą się własnie w Lyon.

W niedziele warto odwiedzić dzielnicę Croix Rousse czyli tak zwany quartier populaire. W niedzielę od rana jest tam targ na którym można kupić owoce, warzywa. mięso, ciasta, wina i wszystko inne czego tylko zapragnie żołądek. Wokół jest również dużo brasserie, knajpek i innych lokali które wypełnione były ludźmi po ostatni stolik (sprzyjała temu ładna i dość ciepła jesienna pogoda). Ja byłam w takiej knajpce co sprzedaje mule i inne owoce morza (gigantyczna kolejka po ostrygii i krewetki). Wszystkie te knajpki były wypełnione ludnością okoliczną a nie turystami więc musieli tam dawać naprawdę dobre jedzenie.

Jak już wspomniałam Lyon uchodzi za kulinarną stolicę Francji. Otóż aby się o tym przekonać zarezerwowałam stolik w restauracji Ponts et Passerelles polecanej przez przewodnik Michelin BiB Les bonnes tables à moins de 35 euros. Jest to przewodnik Michelina ale nie po restauracjach z gwiazdkami lecz takimi które oferują dobre jedzenie za przystępną cenę a mianowicie menu za mniej niż 35 euro za osobę. Miejsce okazało się być bardzo miłe, z przemiłym panem właścicielem i dobrym jedzeniem. To znaczy tak, jedzenie nie było jakieś szalenie niezwykłe ale było bardzo dobre, świeże i ładnie podane. Na przystawkę jadłam gnocchi w sosie prawdziwkowym, na danie główne łososia z czerwonymi i zółtymi buraczkami a na deser ciasteczko orzechowe w sosie z czarnej czekolady i niesłodkim lodem waniliowym. Było naprawdę dobre, porcje były w sam raz a takie menu można zjeść za 34 euro za osobę! Pycha, mniam mniam i bardzo polecam!
Drugiego dnia jak już napisałam byłam w brasserie z mulami i kanapką łososiową. Zupełnie inny gatunek jedzenia ale również dobre (podawali tam również frytki, ale takie tradycyjne, że aż pachniały jak należy). Trochę kiepsko było ze śniadaniem gdyż nie miałam śniadania w hotelu a tak koło 11 już trudno było uświadczyć jakiegoś croissant.

Summa summarum Lyon bardzo mi się podobał, o dziwo wydaje mi się że jest tam więcej do zobaczenia niż na przykład w przereklamowanej Florencji…Na pewno wrócę do Lyonu (i to mam nadzieje już niedługo) gdyż chcę się jeszcze przejść po sklepach ponieważ tym razem nie było do tego okazji no i spróbować jakąś inną pyszną restaurację :) Choć to zupełnie inna kategoria, Lyon podobał mi się dużo bardziej niż na przykład Paryż. Miałam wrażenie że jest to taka troszkę kiepściejsza, co wcale nie znaczy że kiepska, Genewa. Zauważyłam też że francuzi się nie dawali aż tak w znaki jak zwykle, może to już inna mentalość niż paryżanie lub francuzi przyjeżdżający do pracy do Luksemburga każego dnia…Więc z pewnością mogę powiedzieć au revoir Lyon.
  
Ps. A żeby wrócić do klimatu francusko-języcznego mogę się pochwalić że bilet do Montrealu już kupiony więc na koniec stycznia i początek lutego odwiedzę francusko-języczną część Kanady, a mianowicie Montreal i Québec City! Już się nie mogę doczekać!

czwartek, 8 listopada 2012

Zima 2013


Chyba się zdecydowałam gdzie by tu polecieć w styczniu/lutym na tygodniowe wakacje! Była to spontaniczna decyzja przy której kierowałam się raczej sercem niż rozumem :)
Bardzo ale to bardzo bym chyba chciała pojechać do Kanady z tym że tym razem do Montrealu i Quebecu. Niby już tam kiedyś byłam ale to dawno temu i prawie nieprawda gdyż w Quebecu byłam jeden dzien i w Montrealu też więc dużo nie zobaczyłam. Bardzo się wahałam czy nie wybrać na przykład jakiejś Pauschalreise i nie pobyczyć się na plaży ale problem jest w tym że w Europie jest wtedy za zimno i trzeba by lecieć na daleką plażę a taka wycieczka to od razu koszt z 1000-1500 euro wydanych od ręki, a na przykład do Kanady bilet i hotel jednak się rozkładają wtedy na różne miesiące a to już przecież duża różnica. Ale na Kanadę mam naprawdę bardzo duża chęć.
Pomyślałam więc że można by polecieć do Montrealu, pobyć tam ze trzi dni a potem pojechać pociągiem do Quebec City, połazić po mieście które jest naprawdę przepiękne (perfekcyjne francuskie miasteczko bez irytujących francuzów ;-) ), drugiego dnia pojechać w pobliskie góry i pozjeżdżać troszkę na nartach, ostatniego dnia troszkę odpocząć i wrócić do domku (który już wtedy będzie w Leudelange a nie w jakimś głupim Mamer, alleluja!). Tak sobie właśnie wszystko obmyśliłam. Hotele w Kanadzie nie są jakoś szalenie drogie, tylko bilet kosztuje 500 to jest troszkę teraźniejszy problem :( Ale myśląc o wyjeździe do Kanady robi mi się jakoś tak miło. Przejrzałam już chyba z million ofert i wszystkie linie lotnicze świata ;-) i owszem znalazłam ciekawe rzeczy jak na przykład 3-dniową wyprzedarz linii Qatar Airways (dość tanie bilety do Tokyo, HongKongu i Seoulu) ale tam niestety są drogie hotele tak że trzeba liczyć minimum 1000 euro na tydzieǹ na sam nocleg. Mój highlight to był bilet za 600 i coś euro na Seszele…już się widziałam na plaży w styczniu, opalając się na słoneczku, ale hotele tam są tak drogie że poprostu nie do wiary…więc wizja białego piasku i turkusowego morza szybko znikneła. Fakt że w Montrealu i Quebecu na koniec stycznia i początek lutego może być zimno no ale co zrobić. Quebec napewno fantastycznie wygląda zasypany śniegiem, a chodzić po oświetlonym mieście po śniegu, ubranym w czapki, może nawet pojeździć na łyżwach na zamarzniętej rzece (no dobrze może być i lodowisko) pić grzane wino i zajadać się crepami… coś romatycznego w tym jest :) A przespać się w Chateau Frontenac królującym nad całym miastem to już zupełnie przecież jest moje marzenie :) Oczywiście że nie będę tam spać na przykład całe 3 noce, ale jeśli tam pojadę to spędzę tam choć jedną noc. Doszłam do wniosku że nie można odkładać cały czas rzeczy które się bardzo chce zrobić na później, przecież to bez sensu kto wie co będzie później i czy będzie mi jeszcze kiedyś dane tam pojechać a o Chateau Frontenac marzę już jakieś 7 lat :)
Myślę więc że spróbuję zrealizować ten pomysł. Jakoś na myśl o Seoulu, Hong Kongu czy innym aziatyckim mieście nie robi mi się tak miło, może muszę odpocząć troszkę od Azji aby niedługo atakować plan wietnamski, może latem? (i w między czasie trochę powiększyć budżet podróżniczy by mieszkać w jakimś fajnym hotelu w Hong Kongu na przykład).    

poniedziałek, 29 października 2012

Modlin-Szmodlin, Wizzair – Szmizzair…

Podczas gdy ostatni weekend spędziłam pozasypana śniegiem (w Warszawie w sobotę cały dzieǹ padał śnieg!), i gdy wyglądam teraz za okno w Luksemburgu dalej pruszy śnieg (przypominając że nie mamy jeszcze listopada!)  strasznie się cieszę na Bolonię i Florencję gdzie ma być 14 – 18 stopni i troszkę słoǹca! Już się nie mogę doczekać włoskiego dolce vita i troszkę dolce fare niente :)

Ale za nim tam dotrę (Ryanair z Hahn) jeszcze chcę sie podzielić krótką opinią o Wizzairze i Modlinie. Otóż wczoraj wracając z Modlina do Charleroi postanowiłam bardzo poważnie nie latać więcej Wizzairem. Zacznę od tego że dojazd do Modlina z Warszawy nie jest taki zły. Ale na tym pozytywne punkty się już koǹczą…Na lotnisku w Modlinie oczywiście gigantyczna kolejka do bramek. Do prześwietlenia trzeba zdjąć buty, sweter, pasek i wszystkie inne możliwe rzeczy.  Jednak znając się na przepisach lotniczych, gdyby Komisja Europejska im zrobiła kontrolę bezpieczeǹstwa przepadli by z hukiem. Kontrola niechlujna, niedokładna i nie spełniająca wymogów (nie będę wchodzić w detale ale naprawdę tak jest). Po przejściu przez bramki nie ma kompletnie gdzie usiąść, ale to zupełnie, nieliczne krzesła już pozajmowane, ludzie siedzą na środku hali tak że się przejść nie da (no ale to już głupota ludzka a nie wina Modlina…).  

Zaczyna się boarding, biorą pasażerwów którzy mają wykupione pierszeǹstwo wejścia, po czym 5 minut później wszystkich wracają informując pasażerów że samolot jest opóziony z powodu opóżnionego przylotu podczas gdy wszyscy widzą że samolot stoji na płycie lotniska i podjeżdża do niego technik i straż pożarna…Ale po godzinie boarding zakoǹczony…ufff. Choć to dopiero początek przygody. Teraz się dostanie Wizzairowi ;-)

Otóż Wizzair na pokład wpuszcza pasażerów w kompletnie nietrzeźwym stanie! Szacując po zapachu z 40% pasażerów wczorajszego lotu było pod wpływem alkoholu. Ale umówmy się można się napić jedno czy dwa piwa ale można też być kompeltnie pijanym. Otóż gdy siedziałam w pierwszym rzędzie, na samym koǹcu weszło 5 starszych panów którzy już na lotnisku w kolejce do bramek nie wzbudzili mojej sympatii (pomyślałam wtedy żeby oni tylko nie lecieli moim samolotem…). Więc 2 z tych panów usiadło obok mnie, chociaż usiadło to za dużo powiedziane. Pan który zajął miejsce obok mnie nie był w stanie trzymać się na nogach, i się przewrócił na mnie siadając, po czym kolejne kilka razy walnął mnie łokciem. Stewardesa powiediała że jeśi nie będzie spokoju Pan nie poleci i w ogóle…Więc szybko poprosiłam o zmianę miejsca, po czym siedziałam w rzędzie 13…(bardzo się opłaciło brać pierszeǹstwo z miejscem sprzodu w tej sytuacji gdyż wyszłam z samolotu jako jedna z ostatnich osób a w tym pierszeǹstwie chodzi mi w sumie tylko o jak najszybsze wydostanie się z samolotu po wylądowaniu…). Ten sam pan w czasie lotu idąc do toalety nie był w stanie trzymać się na własnych nogach. Uważam że zabranie na pokład tych panów, a zwłaszcza tego jednego graniczy z istnym skandalem! Ja rozumiem że wyprowadzenie tego Pana z pokładu wiązałoby się z dodtakowych opóznieniem które i już było, ale tu chodzi nie tylko o komfort innych pasażerów ale i przedewszystkim o bezpieczeǹstwo. Otóż jak by taki pan się zachował w przypadku nagłej ewakuacji samolotu, lądowaniu awaryjnym lub każdym innym nieprzewidywalnym incydencie?
Byłam kiedyś świadkiem sytuacji gdy pilot nie chciał zabrać na pokład osoby niepełnosprawnej umysłowo gdyż brakowało w papierach zaświadczenia od lekarza że ta osoba może lecieć samolotem i nie stanowi zagrożenia. Można by powiedzieć że pilot się czepiał ale uważam że w samolocie trzeba przewidzieć najbardziej nieprzewidywalne sytuację i uważam że, pomimo tego że była to sytuacja przykra, pilot postąpił zgodnie z przepisami. W samolocie nie ma żartów. A gdy zobaczyłam że stawardea jeszcze sprzedaje tym panom podczas lotu alkohol by przynieść swojej firmie i sobie zysk (załoga dostaje prowizję od sprzadanych na pokładzie rzeczy) to mi ręce opadły poprostu. Uważam że załoga tego samolotu postąpiła bardzo nie odpowiedzialnie i takie zdarzenie nie powinno mieć miejsca. Nie będę już wpspominać o podróży z Charleroi do Luksemburga ale to już inna bajka i ni Wizzair ni Modlin nie mają nic do tego. Więc postanowiłam że jeśłi nie będzie biletów z Luksemburga do Warszawy, następnym razem nadrobię parę kilometrów i pojadę do Frankfurtu by polecieć Lufthansą lub choć by Lotem…taki jest morał mojej historyjki. Nigdy więcej Wizzair (no chyba że w sytuacji bardzo podbramkowej…)! A tak w ogóle to rozważam napisanie oficjalnej skargi na Wizzair!

wtorek, 23 października 2012

Książęta, królowe, księżniczki i inni krewni i znajomi królika

Dzisiaj postanowiłam napisać nie tylko o podróży ale i o tym co się działo w zeszły weekend w małym Luksemburgu. W zeszły weekend w mieście działo się jak mało kiedy! Otóż książe Gauillaume, następca tronu Luksemburga brał ślub z belgijską hrabiną Stéphanie de Lanoy. Z tej okazji do Luksemburga zjechały się koronowane głowy z całej Europy i nie tylko. Byli król i królowa Norwegii, ich następcy tronu, król i królowa Dani, królowa Szwecji, księżniczka Victoria z mężem (który żuł gumę podczas mszy…ach Ci Szwedzi!), przyszły król Holandii, księżniczka Maroka, księzniczka Jordanii, syn ceasrza japoǹskiego i i i…troche tych gości się nazbierało.
Panna młoda ubrana była w przepiękną suknię koloru écru podczas gdy pan młody miał na sobie mundur wojskowy. Cała uroczystość z katedry była transmitowana na ekranach na głównym placu miasta. Tam też spotkało się dużo ludzi by razem oglądać i swiętować z tej okazji.
Po ceremonii kościelnej para młoda i goście udali się do pałacu na bankiet. Przedtem jeszcze cała rodzina książęca wyszła na balkon by pomachać zgromadzonemu na dole tłumowi. Wszystko wygłądało bardzo ładnie, ciepło (do tego pogoda dopisywała gdyż jak na koniec październkia było bardzo ciepło i słonecznie) aż prawie rodzinnie. No a trochę bajkowego romantyzmu też było, gdyż 28-letnia Stéphanie to najmłodsza córka starego 90 letniego hrabiego de Lanoy, którego żona no i matka Stéphanie zmarła dwa miesiące temu. No i hrabia na koniec swojego życia wydał córkę za prawdziewego księcia i teraz oni będą żyć długo i szczęśliwie :) Współczesne bajki się jednak jeszcze zdażają :)
Wieczorem z okazji ślubu były koncerty i przedstawienia w mieście jak i pokaz fajerwerków.Fajerwerki podobno były super, tak też wyglądają na zdjęciach. Niestety ja nie mogę nic powiedzieć na ten temat gdyż w mieście było tyle ludzi i taki ścisk że najzwyczajniej w świecie NIC nie widziałam. Widziałam samą koǹcówkę, która fakt była przepiękna. Niestety zawiodała tutaj policja gdyż widzieli że wszyscy idą w jedną stronę i powinni najzwyczajniej na świecie już tam dalej w tą uliczkę ludzi nie puszczać gdyż był ścisk, tłok i w pewnym momencie naprawdę nieprzyjemnie. Cóż ale od policji też nie można za dużo wymagać, zwłaszcza po tym jak poznałam ludzi pracujących dla policji trochę lepiej (na ponad 1600 policjantów siedemdziesiąt pare ma chyba wykształcenie wyższe…). Po fajerwerkach para młoda udała się od razu w podróż poślubną a w mieście ludzie bawili się i świętowali do późnych godzin nocnych.
Takie wydarzenie nie zdaża się w Luksemburgu często. Była to bardzo miła uroczystość, w mieście było masę ludzi, pogoda dopisywała. Dużo turystów przybyło też do Luksemburga z tej okazji. Uważam że było to coś co warto zobaczyć.

W niedziele natomiast (kiedy to było jeszcze cieplej niż w sobotę po prostu w słoncu grubo ponad 20 stopni) wybrałam się na finał turnieju BglBnpParispas Open w którym zmierzyły się ze sobą Venus Williams i Monica Niculescu. Niestety nie był to ładny tenis. Jedna zawodniczka się denerwowała że jej nic nie wychodzi, druga grała tak jak by i tak jej się nic nie chciało a mimo wszystko wygrała bez problemu w dwóch setach. Mecz był dość krótki, było pare ładnych wymian piłek ale naprawdę nie dużo. Cóż tak to już jest gdy w tym samym czasie odbywa się turniej w Moskwie i to o dużo wyższej stawce. Może w przyszłym roku będie lepiej. I tak też minął uroczysty weekend w Luksemburgu. Myślę że następnym razem tyle ludzi w mieście będzie dopiero znowu z okazji świeta narodowego w czerwcu 2013…

środa, 17 października 2012

ajajajaj :)

To postanowione. Wyspisuję się z listy mailingowej Lufthansy. Właśnie dostałam informacje że moje marzenie spędzenia następnych urodzin w Buenos Aires kosztowało by mnie 700 euro za bilet, kiedy normalnie trzeba liczyć z 1300 euro…W sumie od 2 lat marzyłam o tym by spędzić te urodziny w Buenos Aires i nauczyć się taǹczyć tango ( to miała być jedna rzecz którą miałam na mojej liście “zrobić przed 30” ;-) ). To znaczy sam dzieǹ urodzin nie spędziłabym w Argentynie ale tydzieǹ później już tak, więc mogło by to podpadać pod urodzinowy wyjazd. Gdybym tylko nie miała tylu innych wydatków w tej chwili. Z kolei myślałam o tym od 2 lat, czyż nie było by warto zaryzykować? Wyjazd na koniec stycznia ale zainwestować kasę trzeba już teraz…gdyby chociaż można było kupić te bilety miesiąc później…
Wychodzi na to że muszę się wypisać nie tylko z listy mailingowej ale I zmienić fizyczne miejsce pracy…Dla odmiany świeci własnie słoǹce, otworzyłam więc okno by wleciało troszkę świeżego powietrza (i żeby zabić inne biurowe po-lunchowe wysokoprocentowe zapachy krążące w powietrzu…) I co mam zamiast świeżego powietrza? Zapach samolotu i kerozyny…a przy tym otwartą stronę Lufthansy! No I jak tu się człowiek ma skupić na czymś innym? Tak bardzo jak się boję latać tak bardzo mnie też ciągnie w świat. Cały dzien wczorajszy zastanawiałam się jak by sfinansować ten urodzinowy bilet do Argentyny…Co prawda taka samą ilość czasu poświęciłam się przekonywaniu samej siebie że nie warto lecieć do Buenos Aires na tydzieǹ, że lepiej poczekać, polecieć na dłużej I zobaczyć więcej Argentyny, ale jednak nie byłam do koǹca przekonująca w stosunku sama do siebie ;-) Tak długo myślałam o tej Argentynie, od naprawdę dwóch lat, no ale okoliczności przyrody nie sprzyjają. Ale za postanowiłam kupić dzisiaj bilet na loterii, a nóż się coś trafi :D
P.s. nie jest łatwe życie podróżnika!!!

wtorek, 16 października 2012

Jesienne to i owo

Zdaje sobię sprawę z tego że już prawie dwa tygodnie nic nie pisałam ale jak już wspomniałam wcześniej, jest to spowodowane chwilową przerwą podróżniczą.  To już cztery tygodnie i już naprawdę się zaczynam dusić. Miałam się przejechać w ostatnią sobotę do Kolonii ale niestety ani pogoda ani okoliczności przyrody nie sprzyjały, może za dwa tygodnie się uda. Ta rutyna praca-dom-praca-dom mnie już zaczyna strasznie męczyć. Co prawda mam w tej chwili obok pracy i domu dużo innych obowiązków, między innymi związanych z przyszłą przeprowadzką ale jednak już czuję potrzebę zmienienia otoczenia choć by to miało być i tylko na dwa dni bo jesienno-deszczowa chandra znalazła we mniej bardzo wdzięczną ofiarę…Znowu się przekonuję o tym że owszem lubię i chcę mieć swoje miejsce na ziemi ale nie jestem osobą która lubi być w jednym miejscu i żyć od weekendu do weekendu by w weekend się wyspać, zrobić zakupy i coś fajnego ugotować. Owszem to też lubię ale nie za często. Za dużo we mnie chęci poznawania nowych miejsc, podróżowania, zwiedzania świata jak i wracania do miejsc które już widziałam. I choć świat w dziejszych czasach jest niebezpieczny, jest go tyle do zobaczenia! Wkoǹcu wpsomnienia jak to w Tokyo mnie śledził dziwny facet, jak w Normandii ja śledziłam biednych staruszków w pogoni za bagietką na kolacje, jak w Toronto miałam się uczyć angielskiego od rodziny która prawie wogóle go nie znała, jak w Fez miałam że prawie swój prywatny riad i siedziałam na tarasie przy zachodzie słoǹca podczas gdy całe miasto nawoływane było do modlitwy lub też jak to jacyś biedni Polacy w Fez się mnie wystraszyli po tym jak się spytałam przechodzącej pani po francusku jak dojść do Palais Jamal są bezcenne! Oby ich było jak najwięcej!

Lecz pierwszym krokiem do pozbycia się jesienno-deszczowej chandry będzie chyba wypisanie się ze wszelkich newletterów Lufthansy gdyż dostanwanie informacji typu „ Luxemburg-Hong Kong – 599 euro“ nie ułatwia sytuacji (a swoją drogą to jeśli ktoś ma chwilę czasu i troszkę wolnej gotówki zachęcam do odwiedzenia strony Lufthansy ponieważ mają oni aktualnie naprawdę ciekawe oferty!).

A propos Lufthansy, ich polityka cenowa może człowieka do szału doprowadzić. Jeden i ten sam bilet w przeciągu 5 dni zmienia cenę ze 180 na 303 euro potem na 270, 236 i znowu na 270…no i jak tu się można połapać? Jestem ciekawa czy ktokolwiek się może jeszcze w tym systemie połapać. Linie lotnicze muszą zatrudniać naprawdę skomplikowanych ludzi którzy ten system wymyślają i nad nim panują…Z resztą chciałabym kiedyś popracować dla jakiejś linii lotniczej by poznać drugą stronę tego biznesu (nie wspominając o zniżkach jakie mają pracownicy linii na bilety lotnicze ;-) ). W każdym razie myślę że przy kupowaniu biletów trzeba się kierować jednym: jeśli bilet wydaje nam się tani, bierzmy go! Ja robię zawsze ten sam błąd i szukam biletu przez całe tygodnie, w tym czasie ten bilet oczywiście drożeje, potem do niego dopłacam a na koniec by się dobić sprawdzam go jeszcze raz już po zakupie czy przypadkiem nie zmienił ceny. Tak nie wolno!!! To tylko kosztuje czas i zdrowie. Przy następnym bilecie postanowiłam sprawdzić go tylko w momencie w którym go będę kupować (ciekawe czy tego dotrzymam!).

Ponieważ zaczyna się robić zimno, szybko ciemno i nonstop pada deszcz zaczynam się zastanawiać nad styczniowym wyjazdem. Tak jak w tym roku było Vancouver, to na pryszły rok skłaniam się do czegoś cieplejszego. Na razie miejsce nie jest jeszcze sprecyzowane (moje myśli krążą na razie od Meksyku i Karaibów po Phuket i Bali z drugiej strony kuli ziemskiej więc rozrzut jest spory!). Myślę że o definitywnam celu zadecydują bilety lotniczne. Ponieważ będzie to tygodniowy wyjazd myślę przedewszystkim o słodkim lenistwie. Latem 2013 będzie coś bardziej przygodowego, może wkoǹcu Wietnam lub Argentyna?!? No a teraz dla poprawienia humor zajmę się szukaniem hotelu we Florencji J

czwartek, 4 października 2012

Jesienna chandra

W planach na następne miesiące jest niestety dużo mniej podróży niż dotychczas więc i blog będzie sie wolniej rozwijał. Następny wyjazd będzie dopiero na sam koniec października kiedy to się wybiorę na 4 dni do Włoch. Lecę do z Hahn do Bolonii. Najpierw myślałam żeby podzielić te cztery dni na dwa w Boloni i dwa we Florencji. Po przekartkowaniu przewodnika doszłam do wniosku żeby jednak spędzić jeden dzieǹ w Bolonii i trzy we Florencji gdyż Bolonia jest turystycznie malutka w Florencja…co to dużo mówić, to po prostu Florencja. A że z Bolonii do Florencji jedzię się miedzy 38 a 68 minut, w zależnośći od tego jakie połączenie wybierzemy, nie ma z tym żadnego problemu. Strasznie  się cieszę na ten wyjazd gdyż naprawdę dopadła mnie jesienno-deszczowa chandra…A tam znowu zasmakuje troszkę włoskiego dolce vita. Ciekawe czy będzie tak super jak w Weronie. W ogóle strasznie mi się podobają Włochy! Te ich miasta, to jedzenie, ta sztuka i ta ich radość życia to przecie zupelnie inna jakość życia (no i witamy kryzys finansowy, zaskakujące jest to że najlepiej dziś się mają deszczowe paǹstwa smutasów)! Jeszcze koniecznie muszę zobaczyć Neapol, wybrzeże Amalfi, Sycylię, Pompei i i i  ;-) Jak to tak sobie piszę od razu przychodzi mi ochota na jakąś pyszną pizzę lub pastę :) (cóż pisanie o Włoskim jedzeniu pół godziny przed lunchem lub kolacją zawsze koǹczy się burczeniem w brzuchu). Myślę że Florencja będzie przepiękna! A propos zaraz muszę sie zabrać za bilety pociągowe z Bolonii do Florencji. Jeśli kupuję się je wcześniej na internecie (trenitalia.com) można je kupić taniej niż w dzieǹ wyjazdu na stacji. A że strona prawie zawsze sprawnie działa i jest po angielsku nie ma z tym żadnego problemu (gorzej pod tym względem z pociągami hiszpaǹskimi…).

Aby nie było że tak tylko poza Luksemburgiem można spędzić fajnie czas to powiem że i w Luksemburgu szykuję się ciekawy miesiąc.  Będziemy na przykład mieć fest z okazji ślubu przyszłego księcia Luksemburga. Miasto wtedy zmieni się w jedną wielką imprezę plenerową, będą koncerty i fajerwerki. Wkoǹcu przyszły książę nie żeni się codziennie (chciałam przez przypadek napisać wychodzi za mąż ale na to chyba nawet nasze małe paǹstewko nie było by gotowe ;-). Nie będzie co prawda dnia wolnego na miarę śłubu Williama i Kate ale myślę że będzie to bardzo miła impreza, taka trochę normalniejsza (w tym tygodniu na przykład książę Gauillaume wraz z narzyczoną i rodzicami najnormalniej w świecie szli pieszo po mieście by dojść z punktu a do punktu b, bez limuzyn, bez ochrony, ot tak po prostu i to mi się najbardziej podoba w Luksemburgu). Pozatym w niedzielę po ślubie w mieście odbędzie się Mantelsonntag czyli niedziela z otwartymi sklepami która ma długą tradycję gdyż chodzi o niedzielę przed świętem wszystkich świetych kiedy to bauerzy zjeżdżali się do miasta by kupić sobie nowy Mantel czyli nowe palto na święto wszystkich świętych. Stąd też się wzieła nazwa Mantelsonntag. A jeśli komuś jeszcze mało to przez cały tydzien od 15 października w halach na Kockelscheuer jest organizowany turniej tenisowy kobiet Bgl Bnp Parisbas Open w którym będą występować takie tenisistki jak Julia Goerges, Venus Williams i Angelique Kerber. Ja bilet na finał już mam ;-) Także nawet w małym Luksemburgu będzie się dziać!    

środa, 26 września 2012

Ciężki powrót

Troche czasu mi zajmuje opisanie mojej azjatyckiej przygody no ale tak to jest po urlopie, trudno sie wraca do pracy i do życia codziennego. Tak samo jest i w moim przypadku. Swiadomość że to już po wakacjach nie jest łatwa, a zimno i deszcz za oknem wcale nie ułatwiają adaptacji to nowych-starych warunków….Do tego wszystkiego zrobiłam wczoraj porządek w skrzynce mailowej i wykasowałam wszystkie już nieaktualne maile z biletami lotniczymi, hotelami itp. Smutne to było. To chyba taka zwykła powakacyjna handra…
Patrząc na zdjęcia na przykład z Kuala Lumpur wydaje mi się to jakieś tak nierealne że jeszcze 2 tygodnie temu tam byłam. W każdym razie postaram się jak najszybciej uzupelnić zaleglość singapurską, już wczoraj wybrałam zdjęcia które bym chciała opublikować! Może pisaniem przeniosę się jeszcze na chwile w te azjatyckie klimaty (Bangkok i Kuala Lumpur juz gotowe!).

czwartek, 30 sierpnia 2012

Ostatnia prosta czyli jeszcze 10 minut ;-)

Pomyślałam sobie własnie że spróbuję uzupełniać mojego bloga podczas moich podróży, oczywiście w miarę możliwości, razem ze zdjęciami nie czekając na powrót z wakacji, wkoǹcu lepiej na świeżo opisywać emocje i wrażenia a nie dopiero po miesiącu jak już człowiek zapomni że był na urlopie:-).
Więc może następna notatka będzie już z Madrytu, kto wie ;-)

środa, 29 sierpnia 2012

Smok wawelski, baca i oscypek

Tak jak już pisałam wcześniej, ostatni weekend spędziłam w częściowo w Krakowie i w Zakopanem.

Do Krakowa poleciałam w piątek wieczorem, Ryanairem z Charleroi. Lot trwał dość krótko gdyż tylko półtorej godziny (zgodnie z planem lot miał trwać dwie godziny piętnaście minut ale myślę że to kolejna podpucha Ryanaira by się chwalić swoją punktualnością) ale wszystko zostało wyrównane czasem oczekiwania na bagaż w Krakowie…to chyba takie polskie standardy gdyż w Warszawie lub Gdaǹsku jest identycznie.

Po przyjeździe do miasta zostawiłam bagaże w hotelu (hotel Polonia to jedna wielka katastrofa ale do tego zaraz dojdę) i ruszyłam w miasto. Nocny Kraków zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Stare miasto wyglądało wręcz magicznie! Był ciepły letni wieczór, wszędzie migotały światełka, ludzie chodzili, oglądali stragany, śmiali się. Najprawdopodobniej było to spowodowane moim zmęczeniem ale w pewnym momencie czułam się wręcz jak statysta w jakiejś komedii romantycznej kręconej w romatycznym Krakowie (następnego rana gdy zobaczyłam te same rzeczy w świetle dziennym czar jednak prysł ale co do tego za chwilę).
Również Wawel oświetlony wyglądał przepięknie, a nawet smok wawelski ziejący ogniem w środku nocy miał swój urok. Ponieważ było już dość późno, troszkę trudno było znaleść coś do jedzenia. Po chwili szukania wylądowaliśmy w knajpce “Warsztat” niedaleko Kazimierza. Choć zamówiliśmy tylko przystawki można powiedzieć że kuchnia była poprawna, choć nic specjalnego w tym jedzeniu nie było. Koktaje za to były dosłownie nie do picia, a najwięcej kasy poszło na Colę…tak już jakoś wyszło ;-)
Do hotelu wróciłam taksówką gdyż było już późno, zaczął padać deszcz i szalenie obcierały mnie buty (taksówka w środku nocy za 11 złoty! Jakiż to tani luksus!).
Hotel Polonia…co by tu dużo mówić, myślę że hotel Polonia mogę opisać w dwóch słowach: nigdy więcej! Hotel jest co prawda położony bardzo centralnie, bardzo blisko galerii Krakowskiej, dworca oraz starego miasta. Ale na tym się koǹczą pozytywne punkty. Hotel jest na strasznie ruchliwej ulicy, okna więc nie można otworzyć bo jest strasznie głośno, w pokoju było tak niesamowicie duszno że trudno to opisać w słowach! Moje średnio długie włosy wyschnęły w pół godziny! Spać się nie dało wogóle więc nastepnego rana nie wyglądało się zbyt korzystnie. Na prośbę zmiany pokoju na pokój który wychodziłby na drugą stronę recepcja powiedziała że hotel jest pełny choć tego nie było za bardzo widać. Nigdy nigdy nigdy więcej już się tam nie zatrzymam! Oni za to okropieǹstwo zażyczyli sobie jeszcze to tego wszystkiego 70 euro za tą okropną nic!
Aby nie siedzieć w tej dusznocie z rana następnego dnia ruszyłam na miasto. Sniadanie zjadłam u Wedla (jedno śniadanie w zupełności wystarczy na dwie osoby!) gdzie się troszkę rozczarowałam gdyż twaróg okazał się być serem grudkowym a żółty ser też nie był najlepszy. Ale za to dobry dżem, miód I herbatka :)

Poszlajałam się więc jeszcze po Krakowie, po rynku, pooglądalam kolorowe straganiki, byłam na Franciszkaǹskiej a później na Kazimierzu. Tak jak już napisałam Kraków za dnia wygląda zupelnie inaczej, nie tak magicznie jak w nocy, choć dalej całkiem schludnie i ładnie. Bardzo podobał mi się Kazimierz ze swoimi małymi uliczkami, placykami, żydowskimi knajpkami ale i niestety masą turystów zwiedzających Kaziemierz pieszo lub melexami z których słychać nonstop opowiadania po angielsku z bardzo amerykaǹskim akcentem koǹczące się prawie zawsze na “killed by the Nazis”.
Na Kazimierzu byłam również na herbacie w bardzo ciekawym miejscu, niamowicie w Mleczranii którą mam również nadzieje odwiedzić kiedyś we Wrocławiu. Jest to bardzo ciekawe miejsce, w starej niewyremontowanej kamienicy, na ścianach wiszą stare portrety a na stolikach leżą babcine koronkowe serwetki. Strasznie urokliwe miejsce z dobrą herbatą, kawą i ciastami.
Także mi minął jeden dzieǹ w Krakowie.

Z Krakowa pojechałam do Zakopanego. Autobusem z Krakowa jechało się tak plus minus dwie godziny więc nawet znośnie (i tak przespałam prawie całą podróż po tej nocy w hotelu Polonia), gorzej było z powrotem gbyż był jeden wielki korek i jechało się ponad trzy godziny.

W Zakopanem cóż, wszystko by było ładnie i dobrze gdyby nie te tłumy! Mieszkałam w apartamentach Szklane Domy. Są to ładnie położone apartamenty, trochę dalej od centrum ale za to baaaardzo spokojne, jedyny hałas to strumyk płynący przed rezydencją. Tak jak Zakopane było przeludnione tak te apartamenty wyglądaly trochę opustoszałe ale ten spokój mi wcale nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie!

W Zakopanem pochodziłam po Krupówkach (nigdy więcej w sezonie, tam się nie da przejść!!!), byłam na spacerze w dolinie Chochołowskiej gdzie były bardzo ładne widoki i nie za dużo ludzi gdyż pogoda nie dopisywała, i poszlajałam się po uliczkach miasta. Fakt że był to krótki pobyt, chętnie wrócę tam kiedyś poza sezonem by może przejść się jeszcze inną doliną.


Gdy już miałam dość tłumu na Krupówkach uciekałam do jakieś bardziej przyjemnej kawiarni, n.p. do kawariani w hotelu Stamary gdzie jest miło, cicho, ładnie i przyjemnie (w sumie to chyba tylko w takich krajach jak Polska można sobie pozwolić by iść do kawiarni do najlepszego hotelu w miasteczku, zjeść cos małego, napić się herbaty i zapłacić za to wszystko niespełna 13 euro…na dwie osoby!!!). Alę tą kawiarnię jak najbardzoej polecam! Przypadkowo odwiedziłam również bar w hotelu Belvedere gdyż był najbliżej a własnie zaczęło padać ale tam zostałam przywitana przez wścipską panią kelnerkę która na początek poinformowała mnie że “to nie jest Zakopane, to jest hotel Belvedere proszę pani” potem właczyła sobie głośno telewizor by oglądać film a gdy ściszyliśmy telewizor po prostu podsłuchiwała rozmowę która toczyła się przy naszym stoliku. Więc jeśli to nie jest Zakopane a właśnie hotel Belvedere to ja dziękuję za hotel Belvedere i już tam moja noga nie stanie ;-) Pozatym hotel wyglądał staro i roiło się w nim od krzykliwych dzieci i niezbyt ciekawego troszkę pijanego towarzystwa. Tak to jest, to jest hotel Belvedere a nie Zakopane!  Ponieważ nie miałam śniadaǹ w Szklanych Domach, śniadanie zjadłam w piekarni Samanta, gdzie był pyszny twarożek i bardzo dobre jagodzianki! Mój pobyt w Zakopanem był dość któtki więc nie zdążyłam wszystkiego zobaczyć, mam nadzieję że kiedyś sobie wrócę i zatrzymam się w hotelu Stamary ;-)


widok z apartamentu w Szklanych Domach

Teraz jestem w gorącej fazie przygotowywania urlopu gdyż już jutro lecę do Warszawy a w niedzielę do Mardytu!!! (no a potem cała reszta wakacji ;-) więc przygotowaǹ jest mnóstwo!)