czwartek, 26 września 2013

A po Nowym Jorku...Wiltz!


Choć dzis już czwartek chciałam się podzielić z Wami eventem z ostatniego weekendu. Otóż ostatni weekend, ten po wielkich podróżach spędziłam bardzo lokalnie w Luksemburgu. W sobotę wieczorem za to wybrałam się do Wiltz gdzie była organizowana noc lampionów. Aż wstyd się przyznać ale do tej pory nigdy nie byłam w Wiltz! Pojechałam tam specjalnym pociągiem (z Leudelande do Wiltz jest ponad 70km a w nocy po ciemku ta droga nie jest zbyt fajna) który jechał dobrze ponad godzinę. Otóż stacja w Wiltz jest na dole miasteczka a cała impreza odbywała się w górnej częsci więc trzeba było podejść pod niezłą górę! W centrum miasteczka jest ulica tylko dla pieszych, potem ładny placyk i ogród w którym odbywała się noc lampionów.
Było naprawdę dużo ludzi, wszędzie wisiały lampiony, były kiełbaski i picie, taki naprawdę luksemburski Volksfest. W ogrodzie gdzie były lampiony we wszelkich kształtach, były rownież porozstawiane lampy i pochodnie i wyglądało to naprawdę fajnie, aż trochę magicznie. Były również występy, orkiestry lokalne, jazz, muzyka nowoczesna, były chatki z rzeczami bio, były hamburgery i picia. Było dużo ludzi, dziecki, psów. Wyglądało ślicznie! To wszystko było połączone z taką lekką górską atmosferą gdyż Wiltz już jest na północy i dookoła widać pagórki. Wyglądało to trochę jak takie małe ubogie szwajcarskie miasteczko na podnóżu jakiejś góry ;-) Trochę mi się to też kojarzyło z niemieckim Harzem.

Summa summarum nie żałuję że tam pojechałam (wracałam też pociągiem tym  razem nawet z przesiadką na jakiejś wsi!) a i w przyszłym roku też się chyba skuszę.


 Następny weekend z kolei spędzę w Hadze gdyż po ostatnich przebojach hotelowych (składałam reklamację o 7 euro które zostały za dużo obciążone z mojej karty…) dostałam maila iż dostanę na następny pobyt extra cenę i upgrade do lepszego pokoju więc wykorzystuję to dopóki mnie tam jeszcze pamiętają ;-)  

wtorek, 17 września 2013

Nowy Jork...New York...Niu Jork ;-)

Skoǹczyły się już moje wakacje :-( Zawsze mi tak smutno jak koǹczy się coś na co się czekało całymi miesiącami, a zwłaszcza jak był to ostatni dłuższy urlop w tym roku…aż serduszko boli. 
Wróciłam właśnie niedawno z wakacyjnego wyjazdu do Nowego Jorku. Otóż w Nowym Jorku spędziłam 4 dni. Poleciałam tam 6 września z Warszawy przez Monachium. Lot bezproblemowy, nawet bardzo nie trzęsło. Samolot był pełen ludzi, prawie co do ostatniego miejsca! Leciałam Lufthansą Airbusem 330 i przyznaję iż nowe wnętrze kabiny jest dużo ładniejsze od tych starych samolotów. Lufthansa wymieniła kabinę na nową business klasę ale i w economy są nowe siedzenia i nowe ekrany telewizorka przez co obraz jest dużo wyraźniejszy i przedewszystkim bardzo poprawiony został głos. Teraz można oglądać filmy I słyszeć co w nich mówią!
Po przylotcie na lotnisko JFK czekała na mnie prawie dwugodzinna kolejka do immigracji. Pozostawię to bez komentarza…

Transport na Manhatten zająłnastępne półtorej godziny. Zabukowałam autbus AirLink, za 2 osoby zapłaciłam +/- 38 dollarów więc taniej niż taksówka ALE autobusik jeździ najpierw po wszystkich terminalach i zbiera gości a potem rozwozi ich po wszystkich hotelach na Manhattanie. Ja wsiadłam jako pierwsza do busiku i wysiedłam z niego po prawie 2 godzinach jako ostatnia…na moje pytanie dlaczego nie pojechaliśmy najpierw jak bozia przykazała po mojego hotelu który był prawie że po drodze pan kierowca powiedział że ktoś musi być ostatni…I jeszcze chiał za to napiwek. Mam przeczucie iż pojechał do mojego hotelu na samym koǹcu gdyż byłto Sofitel i sobie pomyślał że mogę sobie pojeździć…
 
Jak już napisałam zatrzymałam się w Sofitelu na 44 ulicy (między 5 a 6 aleją). Od razu muszę stwierdzić iżnie jest to hotel który odpowiada europejskim standardom Sofitela. Owszem lobby jest bardzo ładna ale pokoje są podstarzałe i sporo rzeczy w nich nie działa. W moim pierwszym pokoju na przakład był zapchany prysznic i nie było w nim prawieświatła dziennego. Po zmianie pokoju było już lepiej gdyż pokój znajdował sięna 18 piętrze i miał więcej światla i dobra łazienkę ;-) Za to internet dobrze działał tylko przy drzwiach i w łazience, na łóżku w pokoju już nie…co zrobićnie można mieć wszytskiego… (czyżby? myślę że przy takich cenach jakie oni oferują można się spodziewać światła dziennego w pokoju, działającej łazienki i internetu…). Obsługa w hotelu też była bardzo taka sobie…traktują gości z góry i panuje wszechobecna arogancja…Mili tylko są dopóki nie dostaną napiwku, gdy już go dostaną za mało (przynajmniej w ich mniemaniu) już stają się niezbyt mili i opryskliwi. To jest coś przez co bardzo nie lubię Ameryki. Ja rozumiemże oni mało zarabiają i napiwki są im potrzebne ale w ten sposób nie zsykująmojej sympatii a wręcz przeciwnie. Tak nachalnym zachowaniem powodują u mnie efekt odwrotny od zamierzonego gdyż nie mam ochoty im wtedy nic dawać…Hotel generalnie mogę polecić ale już do niego nie wrócę. Pokój miałysmy wynajęty ześniadaniem (był to argument za tym hotelem) lecz to też nie było najlepszym rozwiązaniem. Śniadania były bardzo takie sobie. Dania była smażone na takim sobie tłuszczu, a wręcz przesiąkały nim…Pierwszego dnia obsługa była bardzo miła lecz gdy zobaczyli że daję im tylko 3 dolary napiwku przestali się starać,a powiem więcej zaczeli mnie ignorować do tego stopnia że o wszystko musiałam prosić sama…taka sytuacja nie powinna mieć miejsca w Sofitelu. Nie wspominając już o moim pytaniu czy sok pomaraǹczowy jest świeżo wyciśnięty i odpowiedź kelnera że na śniadaniu nic nie jest “świeże” czytaj nic nie robiąsami w kuchni…Czy to jest standard Sofitela? Myślę że nie!


Tak czy inaczej pierwszego wieczoru przeszłam się po Times Square i padłam nieżywa do łóżka. Drugiego dnia natomiast odebrałam bilet na turystyczny autobus i zrobiłam nim całą rundkę pośrodkowym i dolnym Manhattanie. Pojechałam z Times Square do Battery Park gdzie wysiadłam aby pojechać stateczkiem do statuy wolności. Turystyczny autobus jest dobrym rozwiązaniem jeśli jesteśmy na Manhattanie w weekend (w normlany dzieǹ są gigantyczne korki i obawiam się że pieszo będzie szybciej) i chcemy zobaczyć jak najwięcej popularnych atrakcji. Autobus jedzie przez Times Square, Madison Square, Greenwich, SoHo, NoHo, aż do dolnego Manhattanu z Battery Park i strefą zero a wraca drugą stroną przez South Port, Lower East Side, 1 aleje i ONZ jadąc potem w górę 5 aleją do Central Parku. Na tej wysokości też zawraca i wraca na Times Square. Jadąc tą drogą możemy zobaczyć najbardziej popularne atrakcje Manhattanu. Fakt że autobus jedzie dość wolno i ma dłuuuugie przystanki ale i tak mogę go polecić na zwiedzanie. Są różne firmy, te najbardziej znane to Grey Line i City Sightseeing New York. Bilety można kupić od sprzedawców na ulicy którzy czyhająna turystów na każdym rogu lub i w internecie. Można też zdecydować się na ciut droższy bilet kupić tak zwany VIP bilet który daje nam dostęp do wszystkich autobusów obu firm. A tury są różne, jest rundka po Downtown, jest rundka po Harlem, po Brooklynie. Niestety nie na wszystko miałam czas (zrobiłam tylko tąpo Downtown i nocną Downtown z Brooklynem). W autobusie dostajemy słuchawki i mamy przyjemność (albo i nieprzyjemność) słuchania przewodników…A ci jak to zawsze, jeden lepszy, drugi gorszy, zależy jak się trafi ale napiwki chcąwszyscy! 

Jak już napisałam wysiadłam przy Battery Park gdzie wsiadłam na stateczek aby pojechać do Statuy Wolności. Stateczek oczywiście cały pełen ludzi (ale i tak dobrze że byłam tam względnie wcześnie gdyż jak wracałam wczesnym popołudniem była już gigantyczna kolejka do stateczku…). Obeszłam Liberty Island z 3 razy dookoła, zrobiłam million takich samych zdjęc, napiłam się coli i wróciłam na Manhattan. Statua Wolności to obowiązkowy punkt każdego nowojosrkiego turysty :-) Obeszłam całe ground zero i chciałam iść na wcześniej znany mi skwarek nad rzeką gdzie była jak to pamiętałam cisza i spokój a z jednej galerii widok na ground zero. Otóż moje wspomnienia okazały się błędne gdyż galerię zamkneli z powodu remontu a spokojna promenada latem zamieniła się w skwer pełny restauracji i ludzi…fakt ostatnie dwa razy Nowy Jork odwiedzałam zimą… 
Po zrobieniu takiej rundki weszłam dosłownie na chwilę do Century 21 na mały rekonesans ale było tam tyle ludzi iż postanowiłam wrócić innego dnia z samego rana…


Ponieważ było już późne popołudnie wsiadłam w autobus turystyczny i pojechałam do Times Square skąd miałam udać się na zaplanowaną kolację. Gdy już dotarłam do restauracji 5 Napkins Burger okazało się że moja rezerwacja była na godzinę 18 a nie na 18.30 i że mój stolik przepadł…Trochę się zdenerwowałam ponieważ byłam już ostro głodna a nie chciało mi się czekać pół godziny na nowy stolik. Ruszyłam więc w stronę hotelu mając nadzieję że znajdę coś po drodze ale wszyskie dobre knajpki nie miały wolnych stolików…Wkoǹcu trafiłam do Haru Sushi na Times Square. Sushi było ok, ładnie podane ale jadłam już lepsze. Okazało się że wróciłam tam i również trzeciego dnia na kolację. Po kolacji był szybki spacer po Times Square i padłam znów do łóżka :-).


 
Drugiego dnia poszłam od rana w drugą stronę to znaczy 5 aleją w stronę Central Parku. Po drodze wstąpiłam do sklepu Appla gdzie spędziłam dużo za dużo czasu. Spacer był w miarę krótki gdyżkoło 13 chciałam już się wybrać na US Open. Mecz zaczynał się po 16 ale dojazd do kortów zajął ponad godzinę a po drugie chciałam sobie jeszcze tam pochodzići popatrzeć :) Kompleks sportowy jest wielki! Jest masa sklepów, masa fastfoodów, masa pamiątek, miejsc gdzie można kupić lody i drinki. Są występy muzyczne, artystyczne i wszędzie pełno pełno ludzi. Bardzo ciekawie było to zobaczyć. Sam kort Arthura Ashe (główny kort na US Open) może chyba pomieścić ponad 22 000 fanów! Jest naprawdę gigantyczny i robi wielkie wrażenie. W tym roku finał rozgrywał się między Sereną Williams i Viktorią Azarenką. Był to dobry, długi, 3 setowy mecz, który trwał dobrze ponad 2.5 godziny. Amerykanie oczywiście szaleli na punkcie Sereny, do tego stopnia że bili brawo gdy Azarenka zrobiła błąd. Taka postawa widowni mi się w ogóle nie podobała. W pewnych momentach miałam wrażenie że jestem na bejsbolu a nie na tenisie. Ale co zrobićAmerykanie już tacy są…Wygrała oczywiscie Williams. Powrót z Queens był łatwiejszy niż sam dojazd do kortów gdyż było specjalne metro ekspresowe spowrotem na Manhattan. Metro nowojorskie do pięknych nie należy, wręcz przeciwnie, jest brzydkie i ochydne. System też jest dość skomplikowany gdyżnie każdy pociąg danej lini zatrzymuje się na wszystkich stacjach, więc trzeba uważać czy wsiadamy w ekpres czy w normalny pociąg. Różnica w oznaczeniu jest tylko taka że jeśli jedziemy linią numer 7 i jest to ekspres, siódemka jest w kwadraciku a normalna wszędzie zatrzymująca się siódemka jest w kółku. Trzeba więc to najpierw wiedzieć…Ale już szybko nowojorkskim metrem nie pojadę gdyż jest to średnia przyjemność. Queens z metra wygląda okropnie, z taksówki normalnymi ulicami już trochę lepiej. Ale US Open są warte odwiedzenia! Za rok będę polowaćna French Open lub na Wimbledon!

Następnego dnia od rana wybrałam się na zakupy do Macy’s, do Victoria Secret i do Abercrombie. Potem połaziłam sobie jeszcze po ulicach i kupiłam Uggi :-) Przyznaję że w moich planach przed wyjazdem nie wziełam pod uwagę jednej rzeczy: odległości! Tak sięzłaziłam strasznie przez ostatnie dwa dni że na koniec nie wiedziałam jak się nazywam :-) Otóż Macy’s jak Macy’s, wielki sklep gdzie trzeba pogrzebać by coś ładnego znaleść. Victoria Secret odnowione i od rana nie aż tak zatłoczone. Abercrombie na 5 avenue to pułapka na turystów gdyż nie ma w tym sklepie nawet pół nowej kolekcji, bardzo mnie to rozczarowało. Myślę że sklep Abercrombie przy Southport jest lepszy, przynajmniej jest mniej turystyczny a to mu już daje większy potencjał…



Tego dnia zakupy były średnie, nie było jakiegoś wielkiego szaleǹstwa. Wieczorem poszłam znowu do Haru sushi na Times Square a potem pojechałam na nocnąrundkę turystycznym autobusem który jechał przez Manhattan i Brooklyn. Panorama Manhattanu w nocy widziana z Brooklynu jest naprawdę imponująca! Bardzo polecam, choć by na nocną sesję zdjęciową! Także na koniec tego dnia padłam nieżywa do łóżka:-)


Następny dzieǹ stał znowu pod znakiem zakupów. Od samego rana pojechałam na dolny Manhattan do Century 21. Jest to gigantyczny sklep z najróżniejszymi przecenionymi rzeczami. Są tam rzeczy markowe, oczywiście nie żadne nowe kolekcje i trzeba się baaardzo naszukać aby coś znaleść porządnego. Ale można tam tanio kupić takie markowe pierdółki jak skarpetki, majtki, koszulki, portfele, torebki etc. Są też dobre i dużo taǹsze niżw Europie walizki. Ja taką sobie własnie kupiłam. Jest też stoisko z kurtkami, z ciuchami, z rzeczami domowymi, z ręcznikami, pościelami. Ja ten sklep nazywam outletem bo ceny i rzeczy ma outletowe. Aby tam coś znaleść trzeba się uzbroić w cierpliwość, muszę przyznać że spędziłam tam prawie 6 godzin!!!!! Szał I tragedia! Radzę tam iść z samego rana gdyż koło południa już jest million ludzi i trudno się przez nich wszystkich przebić. Tak czy owak uważam że wizyta w Century 21 należy do obowiązkowych punktów wizyty w Nowym Jorku. 
Potem musiałam złapać taksówkę spowrotem do hotelu gdyż iść pieszo ponad 40 przecznic z torbami i walizką było by istnym szaleǹstwem. Złapanie taksówki w Nowym Jorku po 15 po południu wcale nie jest takie łatwe, trzeba sięnieźle namachać. Jechanie taksówką w Nowym Jorku po 15 popołudniu też wcale nie jest takie łatwe gdyż trzeba się dużo nastać w korkach. Rezultat tego był takiże przejazd do sklepu kosztował mnie 18 dollarów a spowrotem w korkach 25…

Po tym skelpowym maratonie chciałam jeszcze zobaczyć z czystej ciekawości sklep Bloomingdales. Problem w tym że i tym razem źle oceniłam odległość gdyż z hotelu szłam do niego bardzo szybkim krokiem ponad pół godziny…A było już dość późno. Po pół godziny w Bloomingsdales (drogo!) poszłam jeszcze bardziej na wschód aby trafić do Wholefoods gdzie chciałam kupić lemoniadę i herbatę. Niestety nie kupiłam ani jednego ani drugiego gdyż nie było tych rzeczy których chciałam. W drodze powrotnej chcąc złapać taksówkę znów przeszłam całą drogę pieszo gdyż nie jechała ani jedna wolna taksówka…Do hotelu się doczłapałam około 21 a na kolacjęposzłam do dinera który był obok hotelu gdyż na nic innego nie miałam już siły a na sushi po raz trzeci po prostu nie miałam ochoty. Diner (Red Flame czy cośtakiego) był kiepski, co prawda sałaty podają gigantyczne ale hamburgery są średnie. Ten dzieǹ więc upłynął tylko pod znakiem zakupów. I znowu padłam nieżywa spać
No a w środę już czekał na mnie samolot spowrotem do Europy. Wydaje mi się że nie zrobiłam wszystkiego czego chciałam gdyż miałam po prostu za mału czasu…no i może ze trzy godziny za dużo spędziłam w Century 21… Ostatniego dnia jeszcze raz poszłam do Macy’s, spakowałam się, poszłam po ostatnią przepyszną kanapkę do PretàManger (wrap z awokado, szpinakiem, parmezanem, pomidorem, ogórkiem i orzeszkami piniowymi PYCHA!) no i pojechałam taksówką na lotnisko. Wydawało mi się że tak bardzo wcześnie jadę na to lotnisko ale wcale tak nie było gdyż taksówka jechała ponad półtorej godziny (można powiedzieć że był to jeden wielki korek…). Pan taksówkarz przez całą podróż był bardzo miły a gdy zobaczył że dostał niecałe 3 dolary napiwku odjechał nie mówiąc nawet dowidzenia…Tak to już jest.


Samolot Swissu do Zurychu znów prawie cały pełen. Jedzenie odrobinę bardziej zjadliwe niż w Lufthansie ale do zjadliwych też nie należało a poza tym calusienki lot przespałam I obudziłam się dopiero minutę przed lądowaniem w Zurychu…(a tam na lotnisku już nawet Birchermüsli nie było u Sprüngli….dosłownie niedopuszczalne!).







Facyt nowojorskiej wycieczki jest taki że może było trochę za mało czasu na wszystko. Na zakupy w NY można wydać fortunę a sam Nowy Jork jest zwariowany i szalony. Jest prztłaczający, na ulicach przez wielkie budynki prawie nie ma światła słoǹca, wszędzie pełno spalin do tego stopnia że się można nimi zatruć ale Nowy Jork jest też wielki, szalony, kolorowy (nocą), duszny i poprostu trzeba go minimum raz w życiu zobaczyć. I jest to miasto które faktycznei nigdy nie śpi… Myślę że ja teraz przez następne parę lat do Nowego Jorku nie wrócęale z chęcią się wybiorę do Kalifornii, na Florydę czy do Chicago!

Tak mi smutno jak myślę sobieże ta wycieczka którą tak długo planowałam i na którą się tak długo cieszyłam już się skoǹczyła a w zakładce maila pod tytułem podróże same pustki, no i też mi tęskno za moją ukochaną mamą z którą tę podróż odbyłam (wiem wiem stara jestem a za mamą tęsknię) ale następna podróż napewno przyjdzie już niedługo, choć jak na razie żadnych konkretnych planów nie mam.



wtorek, 3 września 2013

Prawie już jesienna Haga


W sobotę z rana pojechałam do holenderskiej Hagi. Z Luksmburga jest to trochę daleko gdyż ponad 350km ale przyznaję iż dalej mam lekką słabość do holenderskich miast (no może oprócz Rotterdamu, trzeba by być szaleǹcem by mieć słabość do Rotterdamu). Droga była w porządku lecz jechało się dobrze ponad 3 godziny.

Po przyjeździe udałam się prosto do hotelu. Tym razem zatrzymałam się w Carlton Ambassador. I tu zaczęła się cała historia. Otóż miałam zabukowany pokój deluxe. Pokój był w porządku trochę starawy ale co zrobić. Przy rezerwacji było napisane że za 25 euro więcej można zrobić upgrade do lepszego pokoju. Pan w recepcji to potwierdził (sam fakt jak i cenę). Nowy pokój był naprawdę bardzo bardzo ładny, tradycyjny, urządzono w typowo holenderski sposób. Łazienka również była ładna. Wszystko super lecz przy wyjeździe panienka na recepcji zarządała 30 euro. Gdy jej powiedziałam że miało to być 25 euro ona powiedziała że to nieporozumienie I że cena to 30 euro. Informacja na internecie i od pana recepcjonisty to nieporozumienie? Nieporozumienie to chyba mój pobyt w tym hotelu w takim razie. Tak samo za parking zarządała 2 euro więcej niż pan powiedział dzieǹ wcześniej. Ja wiem że tu nie chodzi o duże pieniądze, jednak dla mnie chodzi o zasadę…jak można w ten sposób traktować gości? Pani nie zaproponowała wyjaśnienia sprawy ani nic, tylko po prostu odciążyła kartę kredytową…Dziś z rana napisałam do nich oficjalną skargę mówiąc że jestem bardzo zawiedzona sposobem traktowania klientów…Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie…Tak czy owak czuję że następnym razem w Hadze wrócę do Hiltona…

W Hadze pochodziłam po mieście, poszłam na herbatę a potem na kolację do Maxime. Na herbatkę mogę polecić Scally’s Tearoom. Trafiłam na to miejsce…hmm chyba szukając innego miejsca. Szukałam takiej angielskiej kafejki, znalazłam tą, nie wiem czy to ta którą szukałam czy nie ale ta jest fenomelna (wiem wiem skomplikowana historia…)! Podają tam pyszną ice tea i ciasteczka tak niesamowicie dobre (scones) że aż szkoda mówić!

Wieczorem zjadłam kolację w Maxime. Jest tam dość dobre jedzenie ale uważam że porcje są zbyt małe (sprawa gustu). Tym razem jadłam carpaccio, krem pomidorowy (lub jak kto woli consomé pomidorowe co wychodzi po prostu na pomidorówkę) I naprawdę dobrą cielęcinę. Restaurację dalej polecam!

Następnego dnia wybrałam się na 2 godzinny spacer po plaży. Pogoda była już trochę w kratkę, było zachmurzone niebo i chłodny wiatr, taka już jesienna aura. Plaża bardzo fajna, sporo ludzi z psami i w ogóle taki morski klimat. Polecam wycieczkę do Scheveningen gdyż jest tam naprawdę fajnie. Kiedyś bym chciała się przespać w hotelu Steigenberger w Scheveningen, ale tylko w pokoju z widokiem na morze ;-)

Pozatym wstąpiłam tradycyjnie już do Alberta Heijn I zrobiłam małe holenderskie zakupy (takie tam wspomnienia z 2003 i 2009 roku ;-) ).

Hagę dalej jak najbardziej polecam na krótki weekend, jest to perfekycjne miejsce aby się wyrwać od rzeczywistość na parę chwil. Jest co robić, fajne miasto no i morze za rogiem.Na dwa dni w sam raz!