wtorek, 12 lutego 2013

Oh Canada, oh Canada...

Otóż minął właśnie tydzieǹ od mojego powrotu z zimnej Kanady. Myślę że już zdążyłam wszystko na tyle przetrawić aby oddać wiarogodny obraz 2 miast wschodniego wybrzeża: Montrealu oraz Quebecu.

Otóż w samym środku zimy poleciałam do Montrealu. Czy wyprawa do Kanady srogą zimą jest dobrym pomysłem czy też nie, to każdy musi zdecydować indywidualnie. Choć było mi bardzo zimno i więcej czasu niż zwykle spędzałam w hotelach ja nie narzekałam (ale w tajemnicy dodam że na przyszłoroczną styczniową wyprawę rozważam cieplejsze miejsce typu Meksyk…). Lot przez Monachium był bezproblemowy choć pełny dziwnych ludzi ze wschodu, typuję na Mongolię, Rosję, Kazahstan i inne paǹstwa z tego regionu (co powodowało że można się było poczuć jak na rynku, ktoś zgubił bagaż podręczny, ktoś inny jechał z siatką plastikową a jeszcze ktoś inny wiózł okropnie brzydki obraz owoców jako bagaż podręczny…).

Po przylocie do Montrealu spędziłam noc w lotniskowym hotelu Fairfields Inn. Hotele lotniskowe mają swoje busiki które za darmo nas do nich dowiozą. Mogłam zdecydować się na pojechanie do miasta od samego początku ale po długiej podróży, wieczorne godziny wolałam spędzić śpiąc w ciepłym pokoju niż błękać się po mieście szukając hotelu. Hotel Fairfields Inn jest bardzo w porządku, choć radzę pominąć śniadanie gdyż jest okropne…(dla zainteresowanych dodam iż jestem aktywnym członkiem na tripadvisor.com gdzie opisuję prawie wszystkie hotele w których się zatrzymuję).  

Następnego rana ruszyłam na podbój miasta.
Z lotniska do miasta możemy dostać się łatwo autobusem 747 który bezproblemowo zawiezie nas w najważniejsze punkty miasta i jest równiez dość tani gdyż za 9 dolarów (+/- 6.5 euro) dostaniemy się nie tylko do miasta ale i możemy na tym samym bilecie używać wszelkiego transportu publicznego w Montrealu przez 24 godziny. Ja od razu zdecydowałam się na bilet 3dniowy za który zapłaciłam około 13 euro więc nie tak źle! Muszę przyznać że było strasznie zimno, w granicach -15 do -20 stopni. Myślałam że zamarznę dlatego też gdy tylko była taka możliwość jeździłam wszędzoe metrem!

Montreal jest dziwnym miastem. Nie do koǹca je wyczułam przez tę pare dni które tam spędziłam. Chodząc po mieście miałam wrażenie że wszystko tam jest prowizorką tylko że to bya wieczna prowizorka…Takie wrażenie na mnie sprawiły te budynki (jeden ładny obok rozwalający się a jeszcze dalej kompletnie nie do pary jakaś chatka). Może to jest tylko moje wrażenie ale trochę nie mogłam sobie w głowie poukładać jak to miasto działa i na czym polega. Ulica zakupowa (St Catherine) przechodzi w Chinatown, Chinatown przechodzi w dzielnice rozrywek, która z kolei przechodzi w kluby nocne z rozbieranymi panienkami a na koǹcu  gejowska dzielnica i to wszystko naprawdę jest na jednej ulicy! Brakowało mi tam trochę jakiegoś konkretnego planu. Dużo lokali było zamkniętych może dlatego że zima.

Z drugiej strony była dzielnica wokół starego portu (Vieux Port), gdzie była masa knaj, barów, rzeka, promenada…jaki to musi mieć urok latem gdy miasto tętni życiem a wszystko odgrywa się na zewnątrz!

Do zobaczenia jest również przepiękna bazylika Notre Dame. Dla mnie jest to najpiękniejszy kościół jaki kiedykolwiek widziałam, paryska Notre Dame i inne katedry mogą sie schować! Koniecznie trzebą się tam wybrać. Obok katedry jest zabytkowy budynek starego banku. Pozatym polecam przejść  się ulicą Sherbroke wzdłuż której znajdziemy uniwersystet McGill, drogie hotele i muzeum sztuki (wejście na wystawy czasowe jest płatne, ale na wystawę permanentną za darmo, uwaga muzeum zamknięte w poniedziałki!).

W Montrealu wybrałam się również na baaaardzo kanadyjską imprezę, mianowicie na mecz hokejowy gdzie grała drużyna z Montrealu The Canadiens z Winnipeg Jets. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, którego jednak nie zamierzam szybko powtórzyć. Bardzo ciekawe było zobaczyć ten wielgachny stadion, te wrzeszczące tłumy które o dziwo wszystko rozumiały i znały się na tym sporcie no i samą grę w hokeja. Przyznaje że nie rozumiałam w ogóle o co chodzi (rozumiem tylko tyle że trzeba wbić krążek do bramki przeciwnika i że można się nawalać ile wejdzie…) i po jakiś 30 minutach zaczęłam autentycznie zasypiać (wiem wiem jeśli przeczyta to jakiś kanadyjski immigration officer nigdy więcej już mnie nie wpuści do tego wspaniałego kraju) ale mam nadzieje że to było spowodowane ziamą czasu a nie samą grą w hokeja…

Za to z czystym sumieniem mogę powiedzieć że w Montralu jest mnóstwo knajp gdzie podają bardzo dobre jedzenie. Sama byłam na przykład w The Keg (steak house gdzie podają przepyszne steki!!!) lub w …polskiej (!!!!) restauracji Café chez Stash gdzie jadłam najlepszy w życiu jabłecznik (który został określony przez młodego polskiego Kanadyjczyka jako “jabolnik”). Obydwie restauracje znajdowały się przy starym porcie więc niedaleko mojego hotelu (Auberge du Vieux Port który też bardzo gorąco polecam!).
Oczywiście jest też pełno Starbucksów i innych miejsc typu Tim Hortons gdzie można się napić kawy.

Chąc wybrać się na zakupy poszłam do Eaton Center który jest połączony podziemnymi przejściami z innymi sklepami. Cóż kanadyjski styl nie przypadł mi do gustu, wszystko wydawało mi się jakieś takie kiepskiej jakości. A propos bardzo przeciętnej jakości, wydaje mi się że w Kanadzie aby na przykład dobrze zjeść trzebs iść do drogiej knajpy. W sklepach, supermarketach etc. są bardzo przeciętne rzeczy. Nie wiem czy to my Europejczycy jesteśmy aż tak rozpuszczeni czy o co chodzi, w każdym razie trudno było w jakimkolwiek sklepie znaleść cos jakościowo lepszego, czy to w spożywczym czy to w ciuach czy butach…

Sklepy są prawie wszystkie w podziemiach. Montreal słynie z tego że jest nie tylko miastem nadziemnym ale i podziemnym. Choć ja widziałam jedynie malutki ułamek tych podziemnych przejść i tak w pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie i byłam bardzo szczęśliwa gdy mogłam wyjść na powietrze. Trzeba jednak zaznaczyć że te podziemne przejścia powodują to że mieszkaniec Montrealu może przy 20 stopniowym mrozie chodzić w trampkach i lekkiej kurtce gdyż i tak nie wyjdzie na zewnątrz!

Po trzech dniach w Montrealu wybrałam się do Quebecu. Tam było jeszcze zimniej!!! Z Montrealu do Québecu pociągiem jedzie się tak z 3 i pół godziny. Kolej w Kanadzie jest bardzo wygodna, czysta i sprawna. Co prawda system ten działa troche inaczej niż u nas gdyż duży bagaż trzeba oddać jako “checked baggage” czyli coś co my znamy tylko z samolotów.  
Swoją drogą nie zapomnę jak zimny pot mi z czoła spłynał gdy po dotarciu na dworzec zobaczyłam limity bagażu który mogłam zabrać do pociągu. Poczułam się niby klient Ryanaira zastanawiając się co teraz zrobię, czy nie mam za dużo bagażu etc. Ale wszystko dobrze się skoǹczyło gdyż zmieściłam się akurat w limicie wagowym, oddałam bagaż i odebrałam go na stacji w Québecu.

Québec jest mniejszy od Montrealu, a zwłaszcza jeśli chodzi o dzielnicę turystyczną czyli starówkę i to co jest dookoła. Québec mi się szalenie podoba. Jest to takie mniejsze miasteczko, takie europejskie, prześliczne stare domki, wąskie uliczki, małe kafejki. Nad starówką króluje hotel Fairmont Chateau Frontenac w którym zatrzymuję się cała horda amerykaǹskich (latem najprawdopodobniej też japoǹskich i rosyjskich) turystów. Fasada hotelu jest przepiękna, ale także w środku hotel wygląda bajkowo…gdyby tylko nie ci turyści ;-)
W Quebecu trudno jest się zgubić więc trzeba poprostu iść przed siebie aby zwiedzić wszystko co się da. A miasteczko jest naprawdę zachwycające!
Co prawda nigdy w życiu nie było mi tak zimno jak w Québecu (temperatura odczuwalna -25 stopni) ale to do tego stopnia że w pewnym momencie wydawało mi się że czuję jak moje serce wolniej bije i każda część mojego ciała zamarza. To zimno mnie autentycznie usypiało. Po +/- 40 minutach na zewnątrz musiałam nie tylko iść się ogrzać ale i dostarczyć mojemu organizmowi troche curku i kofeiny bo autentycznie chciało mi się spać…
Myśle że aż takiego zimna mam dość na następne pare lat. Przyznam że nie doceniałam tak niskich temperatur przed wyjazdem do Kanady. Teraz będę mieć o wiele większy respekt do zimy i mrozu! A żeby było śmieszniej na tym strasznym zimnie przypominało mi się jak umierałam z dusznoty i wilgoci w Bangkoku. Sama się nie mogę już zdecydować co gorsze…

Jeśli chodzi o jedzenie w Québecu mogę polecić knajpkę w hotelu Auberge Place d’Armes. Podają tam świetną dziczyznę! Pozatym, z bardziej turystycznych miejsc byłam w Aux anciens Canadien ale przyznam że mi nie zbyt smakowało gdyż mięso było przyprawione mieszanką goździkowo-cynamonową (wszystko robione z jednego gara) a to nie jest mój smak. Za to jeśli chodzi o japoǹskie jedzenie mogę polecić restauracje Enzo. Jest dość droga ale mają bardzo dobre przystawki, dobre sushi i znakomite desery. Natomiast najlepsze crepy są w Casse Crepe Breton z tym że trudno tam o stolik gdyż miejsce jest małe a chętnych baaaardzo dużo!
W Quebecu trafiłam również na karanwał zimowy który jest bardzo popularny wśród mieszkaǹców Québecu. Są tam rzeźby lodowe, łyżwy, sanki i inne aktywności zimowe. Ale trzeba się ciepło ubrać!

Tak jak powiedziałam Québec mi się szalenie podoba. Z tego co pamiętam Toronto chyba bardziej przypadło mi do gustu niż Montreal ale musiałabym te dwa miejsca odwiedzić jeszcze latem kiedy to można zobaczyć duuuużo więcej niż zimą na 20 stopniowym mrozie.

Z pewnością wrócę jeszcze do Québecu i Montrealu, ale będzie to latem. Moim kolejnym pomysłem na Kanadę jest połaczenie wycieczki do Toronto z amerykaǹskim Buffalo i Chicago. Ale to już następnym razem ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz