wtorek, 29 października 2013

Kochana Szwajcarja

Dość długo już nie pisałam. Było to spowodowane brakiem wyjazdu do Paryża (tydzieǹ siedziałam chora w domu, przyznaję że po paru dniach bycia zamkniętym w domu miałam już szczerze dość i zaczynałam prawie chodzić po ścianach) i dość mało spektakularnym weekendem poprzedzającym (wizyta w Trewirze i przechadzka po mieście ze znajomymi).

Ostatni weekend za to spędziłam znowu w Szwajcarji (Zurych, Lucerna, Basel). Cóż będę się rozpisywać Szwajcarja jak zwykle była boska! Otóż zaczęłam od przejścia się po Zurychu gdyż pogoda w piątek popołudniu była boska. Połaziłam po straym mieście, zeszła
m Bahnhofstrasse w tą i spowrotem, spoczęłam na placyku w kafejce hotelu Storchen na małe aperitif a potem udałam się na kolację do indonezyjskiej restauracji w Oerlikon.

Otóż zatrzymałam się znowu w hotelu Marriott Courtyard gdyż miał on dobra ofertę ze śniadaniem. Hotel w porządku, śniadanie również. Na dole w restauracji Maxx można też zjeść dość dobre przekąski (na przykład krewetki w cieście lub sajgonki) a i ceny nie są odstraszające. Na kolację wybrałam restaurację Dapur Indonesia. Jest to mała indonezyjska restraucja niedaleko dworca Oerlikon. Jedzenie jest w sumie dobre ale strasznie ostre. Wziełam wolowinę w sosie (troche kukurmy, trawa cytrynowa) które było oznaczone jako mało ostre ale w rzeczywistości było strasznie ostre! Chyba nie jestem fanem kuchni indonezyjskiej.

Drugiego dnia od rana połaziłam sobie po mieście, weszłam do kilku sklepów (księgarnia, Manor, Globus…) a po południu wybrałam się do Lucerny.

Tym razem spałam w hotelu Renaissance od razu przy Pacifico. Jest to były hotel Schiller ale pokoje ma bardzo ładnie odnowione. Fakt że są one malutkie ale bardzo ładne, a na ścianie mają namalowaną panoramę Lucerny. Łazienka jest również malusienka, aby nie powiedzieć klaustrofobiczna. Śdniadanie w hotelu za to przepyszne, wybór nie jest gigantyczny ale rzeczy są tak dobre że aż na samą myśl ślinka cieknie! Aby jednak porozumieć się na śniadaniu dobrze by znać angielski, rosyjski lub jakiś azjatycki język gdyż niemieckim za dużo nie zdziałamy…bywa i tak :-)

Na kolacje było tradycyjne fondue w Hotel des Alpes. Jednak z powodu zmiany właściciela nie ma już tam fondue z grzybkami które było przepyszne! Fondue owszem było dobre ale nie wiem czy na przykład na Sylwestra nie zdeycduję się na coś innego…Na aperitif I deser byłam w Opus który za każdym razem bardzo miło mnie zaskakuje (przepyszne tiramisu!)!

Lucerna jak zawsze śliczna i nie chciało się z niej wyjeżdżać! W niedzielę był organizowany maraton w Lucernie ale niestety od rana tak padał deszcz że zobaczyłam go tylko w jednym miejscu i to przez minutkę…stanie w deszczu i patrzenie na biegających ludzi nie należy do moich ulubionych zajęć. Ale podziwiam ludzi którzy w tym deszczu zdecydowali się na 42 kilometrowy bieg!


Koło południa udałam się już do Basel gdzie poszłam na mecz tenisowy a dokładniej na finał Swiss Indoors Open w którym grał Federer I del Porto. Otóż 5 lat temu byłam już na finale w Basel, wtedy również grał Federer ale wtedy wygrał i Federer, no a tym razem niestety nie :(

Co prawda mecz był super, 3 sety, atmosfera genialna do momentu gdy Federer przegrał w trzecim secie 4:6 i zapanowała na hali totalna cisza… Federer co prawda potem dostał chyba najdłuższe brawa w historii tego turnieju ale i tak szkoda go było. Zobaczenie meczu finałowego Federera w Basel jest super przeżyciem, trzeba się wczuć w tę atmosferę i dać się ponieść emocjom. Nie da się też ukryć że facet osiągnął wszystko co w tenisie było do osiągnięcia i jest bohatarem każdego jednego Szwajcara. Federer zapowiedział że wróci w przyszłym roku do Basel, więc i ja tam wrócę ;-)

Potem niestety już trzeba było jechać do domu gdyż była niedziela wieczór. Trzeba było zostawić ten wspaniały kraj i wracać do normalnego życia…Coś czuję że ja jeszcze nie do koǹca skoǹczyłam ze Szwajcarją, na razie wrócę w grudniu na weekend do Zurychu a potem zobaczymy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz