wtorek, 8 stycznia 2013

Plany na 2013 oraz kilka cennych uwag o Lucernie

Zaplanowałam więc już mój pobyt w Kanadzie, który jest prawie dopięty na ostatni guzik i na który się już bardzo cieszę. Szkoda tylko że znowu będzie on trwał tylko tydzieǹ.

Ostatnio myślałam nad planami podróżniczymi na rok 2013. Więc w konkretnych planach już jest Kanada, weekend w Paryżu i w Porto jak i znowu odwiedzić Lucernę.

A propos Lucerny, absolutnie odradzam odwiedzania miejsca którę się nazywa Fondue House, jest tam średnie ale bardzo drogie fondue i w ogóle trochę tam marnotrawią jedzenie. Za to jak najbardziej mogę polecić dość turystyczne miejsce pod nazwą Hotel des Alpes w którym dają dobre fondue za przystępną cenę, jak i baro-restauracje Opus (pyszny Glühwein i podobno dobre lekkie jedzenie). Na wieczór mogę polecić Pacifico (meksykaǹski bar ale i restauracja w której podają przepyszne meksykaǹskie jedzenie), Penthouse i das schwarze Schaf (ten akurat trochę mniej “ęą” niż Pacifico i Penthouse). Spędzając sylwestra w Lucernie przyuważyłam również nowe miejsce którego jestem ciekawa, a mianowicie lounge/club Casablanca. Następnym razem je odwiedzę. Polecam również świeżą bułeczkę i müsli z piekarni Bachmann, jak i zupę na lunch w piekarni Heini. W okresie karnawałowym zachęcam również do skosztowania wafelków  Fastnachtschüechli (już przy wymowie tej nazwy można sobie język połamać!) które bardzo przypominają nasze chrusty i są najlepszymi kupnymi chrustami jakie jadłam (dlatego w tym roku nie za bardzo jeszcze zaczęłam je jeść gdyż jeśli człowiek już raz zacznie je jeść trudno się od nich oderwać i w mgnieniu oka cała paczka znika!). Tyle na temat kulinarnej Lucerny choć do głowy przychodzą mi co chwila nowe pomysły na kulinarne wyjście w fantastycznym miasteczku :)

Dalej zastanawiam się na letnimi wrześniowymi wakacjami. Jak na razie nie ma jeszcze żadnych promocji na wrzesieǹ (na szczęscie bo inaczej bym chyba kompletnie zbankrutowała już w styczniu a okazało się właśnie bardzo niespodziewanie że będę musiała sprawić sobie jeszcze w styczniu nowy telefon gdyż mój iphone nie przeżył zderzenia z podłogą i ekran rozbił się na million cześci!) więc jak na razie wszystkie opcje są otwarte. A waham się od Wietnamu (ale bym musiała załatwić wizę), po Kanadę, Karaiby, Afrykę (troche się boję)…więc rozrzut jest duży. Myślę że na koniec jak zazwyczaj zadecydują ceny biletów :) Chciałabym w tym roku jeszcze odwiedzić Gdaǹsk, Zakopane, Londyn (to już tak prawie zgodnie z tradycją) Neapol, Ateny, Maltę, Marakesz i południe Francji i może Colmar po drodze do Lucerny i Strasburg z tych mniejszych wypadów. Będzie jeszcze niejedna podróż do Brukseli (prywatnie i zawodowo) i do Warszawy. Na 2013 rok życzę sobie więc aby ten rok był wypełniony podróżami, bliksimi i dalszymi, kolorowymi przeżyciami i aby nie wślizgnęła się do niego rutyna, a reszta już się jakoś sama ułoży :)

czwartek, 3 stycznia 2013

Kanada


Krótka informacja o mojej wycieczce do Kanady, dla tych bardziej ciekawych i żądnych informacji :) Troszkę w innej formie niż zawsze ale czasem I tak można :)



poniedziałek, 31 grudnia 2012

Swięta, święta i po swiętach…

Okres swiąteczny spędziłam w tym roku w Szwecji gdzie było dużo śniegu (pierwszy raz od niepamiętnych lat miałam “białe” święta), dużo jedzenia i wogóle dużo różnych dziwnych ale i fajnych rzeczy. Nie będę się tym razem rozpisywać o Sztokholmie ale powiem tylko że na szwedzkim jarmarku swiątecznym nie można kupić Glühweina z alkoholem, na lotnisku na wylotach jest zakaz sprzedawania alkoholu jeśli lecimy do Uni Europejskiej (!!!), w pierwszy dzieǹ świąt dużo sklepów jest otwartych a w drugi dzieǹ to już prawie wszystkie i że na autostradach maksymalna dozwolona prędkość to 110 kmh!
Znam Szwecję nie od dzisiaj ale summa summarum nie jest to kraj w którym bym się dobrze czuła, za dużo mi tam zakazów, nakazów i innych dziwnych rzeczy. W sumie to aż śmieszne jak bardzo różnią się między sobą kraje europejskie które niby są tak blisko a z drugiej strony tak daleko. Trzeba jednak przyznać że zima w Szwecji była przepiękna, było dużo śniegu który na tych szwedzkich drewnianych domkach wyglądał aż nieprawdziwie :) Oto pare zdjęć:






Dni pomiędzy świętami spędziłam zaś w domu…troszkę połaziłam po wyprzedażach, odpoczełam etc. Sylwestra zaś spędzę znowu w mojej ukochanej Lucernie. Będzie to co prawda bardzo krótki pobyt ale już się nie mogę doczekać gdy znowu sięprzejdę po starym mieście, nad jeziorem i popatrzę na te oszałamiające góry :) Wszystkim więc życzę udanego sylwestra I szczęśliwego nowego roku! A od stycznia zaczynam znowu aktywne podróżowanie :)  

piątek, 21 grudnia 2012

Zimowo-przedświąteczne to i owo

Ostatnio nie piszę zbyt często ale jest po spowodowane tymczasową przerwą w podróżach, aż sama się dziwię że jest ich tak mało :( Otóż tak się złożyło że przez ostatnie tygodnie się przeprowadzałam, z jednej wioski do drugiej :) Więc nie mieszkam już w Mamer a w Leudelange (wiem wiem wieeeeeeeeelka różnica jest między tymi dwoma wioskami ;-) ). Dlatego też miałam ręce pełne roboty i na podróże czasu troszkę brakło. Bah oprócz na podróże zabrakło czasu nawet na zakupy świąteczne, choć się bardzo sprężyłam i załatwiłam wszystko w 2 popołudnia. Ale to już niedługo się zmieni gdyż na święta się wybieram do Sztokholmu (zimno!) po Sztokholmie może będzie jakiś weekend w Paryżu no a na koniec stycznia wybieram się już do Kanady :) (no a po drodze może jeszcze da się urwać parę dni na nartach!). Tak że zgodnie już z moją tradycją spędzę styczeǹ w podróży (już naprawdę od paru lat tak robię, czasem oczywiście te podróże są krótsze a czasem dłuższe ale w sumie tak już się przyjeło i tak chyba też zostanie) Niestety styczeǹ nie sprzyja podróży do Wietnamu gdyż wtedy bilety w tym kierunku są bardzo drogie. Zastanawiam się do tego w jaki sposób spędzić Sylwestera. Najchętniej bym zrobiła powtórkę z rozrywki i spędziła go w Lucernie lub innym szwajcarskim miasteczku ale mam wątpliwości czy opłaca się jechać taki kawał drogi na jeden wieczór (oj chyba się starzeję, kiedyś by mi to w ogóle nie przeszkadzało…ale kto wie do Sylwestra jeszcze trochę czasu jest więc może się zdecyduję bo pomysł już mam i nawet wstępną kolację sylwestrową i bardzo mnie to korci :) ).

Jedyny projekt który na razie nie został zrealizowany to urodziny w Argentynie. Niestety nie wyszło jak na razie gdyż bilety do Argentyny na styczeǹ były szalenie drogie a ja akurat nie miałam na nie kasy. Cóż może na urodziny za 3 lata ;-) a mam nadzieje że i wcześniej się uda odwiedzić Argentynę gdyż oprócz Meksyku nie byłam jeszcze nigdy w Ameryce południowej. A właśnie dziś jest 21.12.2012 więc gdzie ten koniec świata? Aż specjalnie się ładnie ubrałam na koniec świata! Ale jeśli jeszcze będzie to zostanie po mnie dzisiejszy ślad we wszechświecie ;-).

Jeszcze a propos wyjazdu do Kanady trochę patrzyłam już na hotele w Montrealu i w Quebecu i co tu dużo mówić, wybór jest duży. Jest sporo małych miłych hoteli jak i dużo sieciówek. Myślę że zdecyduję się na jeden z tych mniejszych (choć temniejsze często gęsto już tak samo należą do jakiś sieci…). Po świętach będę musiała się tym zająć. Ale bardzo się cieszę na ten wyjazd. Jedyne co mnie zastanawia to fakt że we wszytskich przewodnikach wszystkie zdjęcia z Montrealu są robione latem. Prognoza pogody co prawda mówi że jak na razie są tam - 2 stopnie ale już od weekendu ma być -10 do -20!!! Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.

Jak na razie życzę wszystkim miłych, wesołych i radosnych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego nowego roku! Aby 2013 rok był obfity w podróże i przygody a podóże były długie, dalekie i bezpieczne!


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Problem, Wiedeǹ, Brno, Wiedeǹ, Problem

Dawno nie pisałam co jest spowodowane mniejszą liczbą podróży oraz sprawami mieszkaniowo-przeprowadzkowymi. I przyznaję że już mi bardzo brakuje podróży i czuję się tak jakby był mi potrzebny chociaż tygodniowy urlop.Ostatnio jednak spędziłam krótki weekend w Wiedniu i Brnie. Krótki ale jaki pełen niespodzianek…

Otóż cieszyłam się na ten wyjazd od bardzo długiego czasu gdyż już dawno chciałam odwiedzić Wiedeǹ, miasto które darzę dużym sentymentem, no a wieczór w Brnie miał być tak przy okazji. Tak bardzo jak się cieszyłam na ten wyjazd takie miałam problem z dotarciem na miejsce.  Gdy w piątek się udałam na lotnisko (a miałam lecieć przez Zurych) okazało się że przy lądowaniu samolot się zderzył z ptakiem i miał na tyle poważną usterkę że nie mógł wylecieć spowrotem do Zurychu. Cóż zdarza się pomyśłałam sobie. Co prawda nie lubię takich sytuacji ale na to nie mamy wpływu.  Co mnie jednak zbulwersowało (a może  już nie powinno gdyż powinnam się przyzwyczaić) to była obłsuga klienta…żadnej informacji, żadnej chęci pomocy, żadnego przebukowania na inny lot…obsługa lotniska stała niczym jedna wielka święta krowa i nawet palcem nie ruszyła mówią tylko że oni nic nie mogą zrobić gdyż nie mają rozkazu od Swissu aby cokolwiek robić…Gdy informacja przyszła, obsługa lotniska wzięła tylko numery telefonów i maila od wszystkich pasażerów i powiedziała żeby czekać aż Swiss się z nami skontaktuje i poda detale nowej rezerwacji…paranoja? skandal? Trzeci świat? Myślę że wszystko razem!
Otóż po beznadziejnej rozmowie z obsługą lotniska i dwoma rozmowami ze Swissem jeszcze raz postanowiłam spróbować mojego szczęścia i jeszcze raz zadzwonić ale tym razem już do Szwajcarji do centrali Swissu. Tam pani najpierw chciała mnie przebukować na lot w sobotę popołudniu ale nalegałam na poranny samolot bezpośredni i wkoǹcu się zgodziła. W każdym razie wieczorem o 22 (wylot miał być o 18.45) przyszedł email ze Swissu że oni bardzo przepraszają ale lot jest anulowany i żeby skontaktować się z agencją…absurd poprostu.
Więc pełna nadzieii udałam się w sobotę o 5 rano na lotnisko gdzie czekała mnie następna niespodzianka. Otóż rannych samolotów jest dużo a okienko do odprawy otwarte było…jedne! Więc spędziłam 40 minut w kolejce (przedemną było może z 15 osób…) i obsługa naszego lotniska znowu pokazała swoją zdolność oraz kompetencję. Nie będę wspominać już o kontroli bezpieczeǹstwa na bramkach gbyż bez sensu się denerwować.

Otóż gdy już po moich perypetiach doleciałam do Wiednia pojechałam od razu od miasta gdyż przed 14 odjeżdżał mój pociąg do Brna. Niestety w Wiedniu jest problem z zostawieniem walizki w mieście. Jest strasznie mało boksów na walizki. Jedne są na dworcu Westbahnhof ale tam prawie zawsze są one zajęte, a drugie trochę większe na dworcu Praterstern. Trochę to utrudnia życie turyście który wpada do miasta tylko na kilka godzin.
W każdym razie po zostawieniu walizki na dworcu udałam się metrem w kierunku Stephansplatz i Mariahilferstrasse. Otóż z samego rana Wiedeǹ jakoś mnie tak nie zachwycił. Oczywiście bardzo lubię to miasto, spędziłam tam super czas na studiach ale tym razem zabrakło takiego efektu WOW. Może było to spowodowane zmęczeniem gdyż wstawanie o 4.30 rano i aviomarin to nie jest dobra kombinacja na długie łażenie po mieście. Przeszłam się szybko po Stephansplatz, Kärtnerstrasse i potem przez Museumsquartier udałam się na Mariahilferstrasse. Tam połaziłam sobie po sklepach. Wiedeǹ nie jest mekką dla zakupoholików ale można tam znaleść bardzo pożądny wybór ciuchów, butów i innych rzeczy. Ja weszłam sobie do Peek Cloppenburg, Gabora gdzie kupiłam kozaki, Humanic, Leiners i paru mniejszych sklepików. Zakupy w Wiedniu bym opisała niemieckim przysłowiem: praktisch, quadratisch, gut :)

Potem już musiałam się spieszyć na pociąg do Brna który odjeżdżał z dworca Meidling. W
Wiedniu jest tyle dworców że się normalnie można pogubić…Pociąg był relacji Wieden- Warszawa Wschodnia, więc było mnóstwo Polaków, z tym że niektóre wagony były odpczepiane w czeskim mieście Breclav gdzie ja też miałam się przesiąść. Pociąg był komiczny gdyż z Wien Meidling odjechał z 10 minuotwym opóźnieniem a do Breclav przyjechał 10 minut za wcześnie…i zrozum tu ktoś cokolwiek co ma z kolejami doczynienia (a propos koleji ostatnio pobiłam własny rekord i jechałam pociągiem z Brukseli Schuman do Arlon, 200 km, 3 godziny i 10 minut, to przecież wstyd!).    
Z Breclav do Brna podróż była już bezproblemowa, szybka i przyjemna. Po przyjeździe do Brna pierwsze co mnie zaskoczyło to był fakt że jednak nic nie rozumiałam z czeskiego, myśałam że będzie łatwiej…W sumie to tak naprawdę poraz pierwszy byłam w Czechach. Z tego co widziałam Brno mi się podobało. Dużo nie mogę napisać na temat tego miasta gdyż spędziłam tam jedno popołudnie i wieczór. Była ładna starówka, dużo bud świątecznych z czeskim miodowym winem, grzaǹcem, jedzeniem i drobiastkami do kupienia. Było pełno ludzi, dość zimna pogoda, taki przedsmak świąt. O kolacji nie będę pisać gdyż była to jedna wielka wpadka :( Chciałam zjeść coś prawdziwie czeskiego, więc się zdecydowałam na knedle chlebowe, mączne i jakieś mięso w sosie. Niestety była to jedna wielka porażka, sos był niedobry, mięsa jak kot napłakał, knedel chlebowy był niedobry a mączny smakował jak kluska na parze…i to wszystko jeszcze bardzo letnie aby nie powiedzieć zimne. Cóż może następnym razem będzie lepiej.
Ale za to hotel w krórym się zatrzymałam mi się bardzo podobał, był to Barcelo Palace, był ładny, schludny i przyjemny. Miał wielkie pokoje i sporawą łazienkę. Co prawda wydawało mi się jak by wnętrza były stylizowane na hotel Fullerton w Singapurze, ale coż może właściciel pojechał na wakacje do Singapuru a po przyjeździe go ponisoło z projektem :) Chiałabym jeszcze kiedyś może wrócić do Brna aby lepiej poznać to miasto.

Następnego rana już siedziałam w pociągu do Wiednia. Planując ten wyjazd wydawało mi się że będę mieć cały dzien w Wiedniu a okazało się że w Wiedniu po przyjeździe zostały mi zaledwie 2 godziny. Więc zrobiłam rundkę po świątecznych placach i targach (pod ratuszem, na Freyung i troszkę dalej na takim placyku, niestety nie pamiętam jak on się nazywa). Zaliczyłam następną wpadkę jedzeniową gdyż miałam ochotę na bratwursta ale bratwurst okazał się być niedobrą kiełbasą z jagnięciny i dyni…bleeee :) i napiłam się Glühweina. W drodze powrotnej poszłam do Sachera gdzie chciałam kupić torciki na święta. I tu następne rozczarowanie: w Sacherze już prawie nic nie było, z 6 możliwych wyborów zostały dwa a torciki do świąt nie przetrwają gdyż są ważne tylko do 18 grudnia…c’est la vie. Ale świąteczny Wiedeǹ jest bardzo ładny, jest pełno lampek, świecidełek, ludzi, naprawdę coś w sobie ma to miasto przed świętami.   

Potem już udałam się na lotnisko gdzie czekała na mnie następna niemiła niespodzianka mianowicie overbooking samolotu do Frankfurtu. Myślę że przez moją zmianę biletu w drodze do Wiednia, Lufthansa pomyślała sobie że ja i tak nie przyjdę więc byłam pierwsza na liście do wyrzucenia z samolotu…W ostatnim momencie gdy już wszyscy weszli do autobusu dowiedziałam się że mogę lecieć do Frankfurtu, ale dalej nie miałam karty boardingowej na lot do Luksemburga. We Frankfurcie była następna wojna o lot do Luksemburga. Na szczęście wszystko się dobrze skoǹczyło i późnym wieczorem dotarłam do domu. Dawno nie miałam podróży z takimi przygodami, i to w drodze do i spowrotemmam nadzieje że mój limit popsutych samolotów, przebukowanych lotów i kłótni z liniami lotniczymi się wyczerpał na chociażby następny rok…
Ale summa summarum spędziłam bardzo fajny i przyjemny przedświąteczny weekend, niestety jedyny taki na ten grudzieǹ gdyż nastęny wyjazd będzie już wyjazdem świątecznym do Sztokholmu (no z małą przerwą w Bremie na Weihnachtsmarkcie przed wylotem do Sztokholmu na co się już bardzo cieszę!).

poniedziałek, 19 listopada 2012

Klimaty francusko-języczne

Nie pisałam przez ostatnie kilka dni gdyż byłam trochę bardziej zajęta niż zazwyczaj. Wbrew wszystkim moim przekonaniom postanowiłam się zanurzyć w klimaty fancusko-języczne. Zacznijmy więc od krótkiej ale jakiej miłej wizyty w Lyon.

Otóż przez ostatnie 20 lat x razy przejeżdżałam przez Lyon lub wokół Lyonu obwodnicą. Nigdy się jednak tam nie zatrzymałam gdyż to miasto kojarzyło mi się z gigantycznymi korkami i szaro-burym klimatem. Otóż okazało się być zupełnie inaczej.

Dojechałam do Lyon dość szybko gdyż jechałam płatną autostradą. Za odcinek z Nancy do Lyonu (z Luksemburga do Nancy prowadzi niepłatna autostrada na której jest ograniczenie do 90 lub 110kmh więc można oszaleć i zasnąć…) zapłaciłam 30 euro co uważam za dużą przesadę. Owszem droga była pusta, nie było korka i się dobrze jechało ale zważając na to że w Szwajcarji płacimy 35 euro za używanie autostrad przez cały rok, 30 euro za 300km to jednak bardzo dużo (i to samo w drodze powrotnej oczywiście, niech żyje Francja…). Do Lyon można się też dostać samolotem na lotnisko Lyon Saint Exupéry (tak dla miłośników Małego Księcia). Lotnisko jest położone 25km od centrum, a z tamtąd możemy pojechać do centrum pociągiem, autobusem lub samochodem.

Lyon okazał się być miastem ładnym, schludnym, ciekawym, z centrum położonym na półwyspie gdyż miasto jest przecięte przez rzeki. Mieszkałam w hotelu Mercure Saxe Lafayette. Hotel spełnial swoją funkcję gdyż był czysty, schludny, blisko centrum i miał parking. Mała rada, parking jest zorganizowany jako valet parking, czyli oddaje się kluczki wraz z samochodem i dalej parkuje już pan z hotelu. Ja nie za bardzo chciałam oddać mój samochodzik w cudze ręce więc pojechałam sama i pan hotelowy mi tylko mówił gdzie mam jechać. Był to duży błąd gdyż parking okazał się być koszmarny! Był tak wąski i stromy że nie miałam pojęcia że coś takiego może w ogóle istnieć. Gbyby nie automatyczna skrzynia biegów to bym chyba się poddała i uciekła z płaczem! Więc niezależnie od tego jak bardzo się kocha swój samochód, grzecznie trzeba oddać kluczki (choć mam otarcie na zderzaku którego w piątek jeszcze tam nie było na 100%...)

Centrum Lyon znajduje się na półwyspie, pomiędzy dwoma rzekami (Rodan i Saona). Po ścisłym centrum najprościej jest poruszać się pieszo gdyż wtedy możemy odkryć małe uliczki, sklepiki i kawiarnie. W Lyon jest do zobaczenia dużo ładnych kościołów, z których najbardziej mi się podobała bazylika Najświętszej Maryji Panny. Bazylika jest położona na wzgórzu ponad miastem. Oprócz bazyliki więc można i podziwiać śliczny widok na całe miasto. Niedaleko bazyliki znajdują się rzymkie ruiny które są również warte odwiedzenia a ciut dalej główny cmentarz miasta. Trzeba również zobaczyć stare miasto z którego odjeżdża kolejka na wzgórze z bazyliką. Są tam małe, wąskie i urocze uliczki na których tylko roi się od turystów, turystycznych sklepów i knajp z kuchnią otwartą przez cały dzieǹ (a rzadko która szanująca się restauracja ma kuchnię otwartą cały dzieǹ, a już napewno nie w Lyon który to przecież uchodzi za kulinarną stolicę Francji, a niektórzy twierdzą że i świata). Dobrze połazić też po głównych ulicach ze sklepami a jest ich dość sporo, zobaczyć ratusz, budynek opery, przejść się na spacer wzdłuż rzeki, przejść któryś z licznych mostów, odwiedzić plac Bellecourt lub wstąpić do jakiejś kafejki na kawę i poprostu spędzić dzieǹ à la francaise. W Lyon jest podobno dużo muzeum, ale niestety nie miałam wystarczająco czasu by je odwiedzić. Jeśli mamy wystraczająco czasu możemy również odwiedzić park de la tete d’or lub zobaczyć siedzibę Interpolu znajdującą się własnie w Lyon.

W niedziele warto odwiedzić dzielnicę Croix Rousse czyli tak zwany quartier populaire. W niedzielę od rana jest tam targ na którym można kupić owoce, warzywa. mięso, ciasta, wina i wszystko inne czego tylko zapragnie żołądek. Wokół jest również dużo brasserie, knajpek i innych lokali które wypełnione były ludźmi po ostatni stolik (sprzyjała temu ładna i dość ciepła jesienna pogoda). Ja byłam w takiej knajpce co sprzedaje mule i inne owoce morza (gigantyczna kolejka po ostrygii i krewetki). Wszystkie te knajpki były wypełnione ludnością okoliczną a nie turystami więc musieli tam dawać naprawdę dobre jedzenie.

Jak już wspomniałam Lyon uchodzi za kulinarną stolicę Francji. Otóż aby się o tym przekonać zarezerwowałam stolik w restauracji Ponts et Passerelles polecanej przez przewodnik Michelin BiB Les bonnes tables à moins de 35 euros. Jest to przewodnik Michelina ale nie po restauracjach z gwiazdkami lecz takimi które oferują dobre jedzenie za przystępną cenę a mianowicie menu za mniej niż 35 euro za osobę. Miejsce okazało się być bardzo miłe, z przemiłym panem właścicielem i dobrym jedzeniem. To znaczy tak, jedzenie nie było jakieś szalenie niezwykłe ale było bardzo dobre, świeże i ładnie podane. Na przystawkę jadłam gnocchi w sosie prawdziwkowym, na danie główne łososia z czerwonymi i zółtymi buraczkami a na deser ciasteczko orzechowe w sosie z czarnej czekolady i niesłodkim lodem waniliowym. Było naprawdę dobre, porcje były w sam raz a takie menu można zjeść za 34 euro za osobę! Pycha, mniam mniam i bardzo polecam!
Drugiego dnia jak już napisałam byłam w brasserie z mulami i kanapką łososiową. Zupełnie inny gatunek jedzenia ale również dobre (podawali tam również frytki, ale takie tradycyjne, że aż pachniały jak należy). Trochę kiepsko było ze śniadaniem gdyż nie miałam śniadania w hotelu a tak koło 11 już trudno było uświadczyć jakiegoś croissant.

Summa summarum Lyon bardzo mi się podobał, o dziwo wydaje mi się że jest tam więcej do zobaczenia niż na przykład w przereklamowanej Florencji…Na pewno wrócę do Lyonu (i to mam nadzieje już niedługo) gdyż chcę się jeszcze przejść po sklepach ponieważ tym razem nie było do tego okazji no i spróbować jakąś inną pyszną restaurację :) Choć to zupełnie inna kategoria, Lyon podobał mi się dużo bardziej niż na przykład Paryż. Miałam wrażenie że jest to taka troszkę kiepściejsza, co wcale nie znaczy że kiepska, Genewa. Zauważyłam też że francuzi się nie dawali aż tak w znaki jak zwykle, może to już inna mentalość niż paryżanie lub francuzi przyjeżdżający do pracy do Luksemburga każego dnia…Więc z pewnością mogę powiedzieć au revoir Lyon.
  
Ps. A żeby wrócić do klimatu francusko-języcznego mogę się pochwalić że bilet do Montrealu już kupiony więc na koniec stycznia i początek lutego odwiedzę francusko-języczną część Kanady, a mianowicie Montreal i Québec City! Już się nie mogę doczekać!

czwartek, 8 listopada 2012

Zima 2013


Chyba się zdecydowałam gdzie by tu polecieć w styczniu/lutym na tygodniowe wakacje! Była to spontaniczna decyzja przy której kierowałam się raczej sercem niż rozumem :)
Bardzo ale to bardzo bym chyba chciała pojechać do Kanady z tym że tym razem do Montrealu i Quebecu. Niby już tam kiedyś byłam ale to dawno temu i prawie nieprawda gdyż w Quebecu byłam jeden dzien i w Montrealu też więc dużo nie zobaczyłam. Bardzo się wahałam czy nie wybrać na przykład jakiejś Pauschalreise i nie pobyczyć się na plaży ale problem jest w tym że w Europie jest wtedy za zimno i trzeba by lecieć na daleką plażę a taka wycieczka to od razu koszt z 1000-1500 euro wydanych od ręki, a na przykład do Kanady bilet i hotel jednak się rozkładają wtedy na różne miesiące a to już przecież duża różnica. Ale na Kanadę mam naprawdę bardzo duża chęć.
Pomyślałam więc że można by polecieć do Montrealu, pobyć tam ze trzi dni a potem pojechać pociągiem do Quebec City, połazić po mieście które jest naprawdę przepiękne (perfekcyjne francuskie miasteczko bez irytujących francuzów ;-) ), drugiego dnia pojechać w pobliskie góry i pozjeżdżać troszkę na nartach, ostatniego dnia troszkę odpocząć i wrócić do domku (który już wtedy będzie w Leudelange a nie w jakimś głupim Mamer, alleluja!). Tak sobie właśnie wszystko obmyśliłam. Hotele w Kanadzie nie są jakoś szalenie drogie, tylko bilet kosztuje 500 to jest troszkę teraźniejszy problem :( Ale myśląc o wyjeździe do Kanady robi mi się jakoś tak miło. Przejrzałam już chyba z million ofert i wszystkie linie lotnicze świata ;-) i owszem znalazłam ciekawe rzeczy jak na przykład 3-dniową wyprzedarz linii Qatar Airways (dość tanie bilety do Tokyo, HongKongu i Seoulu) ale tam niestety są drogie hotele tak że trzeba liczyć minimum 1000 euro na tydzieǹ na sam nocleg. Mój highlight to był bilet za 600 i coś euro na Seszele…już się widziałam na plaży w styczniu, opalając się na słoneczku, ale hotele tam są tak drogie że poprostu nie do wiary…więc wizja białego piasku i turkusowego morza szybko znikneła. Fakt że w Montrealu i Quebecu na koniec stycznia i początek lutego może być zimno no ale co zrobić. Quebec napewno fantastycznie wygląda zasypany śniegiem, a chodzić po oświetlonym mieście po śniegu, ubranym w czapki, może nawet pojeździć na łyżwach na zamarzniętej rzece (no dobrze może być i lodowisko) pić grzane wino i zajadać się crepami… coś romatycznego w tym jest :) A przespać się w Chateau Frontenac królującym nad całym miastem to już zupełnie przecież jest moje marzenie :) Oczywiście że nie będę tam spać na przykład całe 3 noce, ale jeśli tam pojadę to spędzę tam choć jedną noc. Doszłam do wniosku że nie można odkładać cały czas rzeczy które się bardzo chce zrobić na później, przecież to bez sensu kto wie co będzie później i czy będzie mi jeszcze kiedyś dane tam pojechać a o Chateau Frontenac marzę już jakieś 7 lat :)
Myślę więc że spróbuję zrealizować ten pomysł. Jakoś na myśl o Seoulu, Hong Kongu czy innym aziatyckim mieście nie robi mi się tak miło, może muszę odpocząć troszkę od Azji aby niedługo atakować plan wietnamski, może latem? (i w między czasie trochę powiększyć budżet podróżniczy by mieszkać w jakimś fajnym hotelu w Hong Kongu na przykład).